poniedziałek, 1 czerwca 2009

Irytujące zwyczaje i małe radości

Ludzie mają irytujące zwyczaje. Na przykład wypuszczają na rynek książki, przy czytaniu których człowiek się zastanawia, czy większe manto należy się redaktorowi, czy tłumaczowi, bo któryś ewidentnie pokpił sprawę (albo jedna z drugą, bo w przypadku, który właśnie czytam, to chyba dwie kobiety) - może i w szczegółach, ale w szczegółach, jak wiadomo...

Ale nie o tym irytucjącym zwyczaju miałam, ale o tym, co się niektórym znajomym zdarza, mianowicie o pytanie na powitanie: "co dobrego?". Bezczelne to pytanie, co narusza uświęconą cnotą narzekactwa! Zamiast bowiem odmówić standardową litanię jęków, zaczynającą się bądź kończącą nieśmiertelnym: "ale mi się nieeeee chce!" (a gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce, to świat bym podniósł i bez punktu podparcia, a co!), trzeba się zastanowić i wyszukać jakiś pozytyw, ew. rzucić nazwą jakiejś potrawy i problem z glowy ;).

Umiejętność wyszukiwania plusów w sytuacji, kiedy wydaje się, że wszystkie pionowe kreseczki ktoś zwinął, jest co najmniej dobrym ćwiczeniem, podobnie jak posiadanie listy drobnych przyjemności gdzieś pod ręką, żeby potem na gwałt nie szukać, kiedy będą naprawdę potrzebne. Podobno. Tak mówią mądrzy ludzie, a ja powtarzam i udaję, że też mądra jestem, a poza tym - wiadomo, zawsze łatwiej się mądrzyć siedząc z boku ;).

Cały ten przydługi tekst ma na celu zakamuflowanie celu właściwego, czyli podzielenia się z Wami radością z niespodziewanego prezentu na Dzień Dziecka - pani dentystka stwiedziła, że nie mam nic do wiercenia. Tak świętować mogę co roku! :)

1 komentarz:

drugikoniecswiata pisze...

moja niestety stwierdziła wręcz przeciwnie.... grrr, w piątek c.d.
w ramach łagodności i prezentu nie policzyła za przegląd i łaskawie po starej znajomości zgodziła się odbudować ułamane wypełnienie zamiast montowania korony (różnica, bagatelka, coś koło 1500...) i kto to widział, żeby z miłości do dentysty łazić za nim po najdroższych przychodniach w warszawie???