poniedziałek, 24 grudnia 2007

historyjka z życzeniami

czasem trzeba zejść do piwnicy. w piwnicy jest ciemno, zimno i mieszkają tam książki w starej gablotce. i czasem wśród tych książek oprócz tego, czego się akurat szuka (przeoczonego kiedyś IV tomu niedoczytanej "Wojny i pokoju" na przykład) można znaleźć coś zupełnie niespodziewanego.

i doświadczyć pomieszania zachwytu z irytacją, gdy się odkryje, że się ma słownik Doroszewskiego...
... ale tylko DWA PIERWSZE TOMY.

zatem z okazji Świąt oprócz tradycyjnego pokoju i radości życzę Wam też, żebyście schodząc w ciemność znajdowali w niej wszystkie "tomy" Waszych powodów do radości... :)

sobota, 8 grudnia 2007

słodkie zauroczenie

spragniony ciepła wafelek w czekoladzie przytulił się ufnie do ścianki kubka z gorącą herbatą. na efekty tak lekkomyślnego postępowania nie trzeba było długo czekać - jak należało się spodziewać, zachwycona czekolada zapałała miłością do naczynia i porzucając biednego wafelka bez chwili zastanowienia przeniosła się na glinianą ściankę malowaną w aniołki.

taki oto stan rzeczy zastała Spragniona, kiedy to wziąwszy w jedną rękę kubek, w drugą wafelki, odkryła, że zarówno kubek, jak i jej druga ręka są pokryte bardzo rozpuszczoną czekoladą.

oblizanie ręki nie było jeszcze złym pomysłem. kubka - nieco gorszym, bo w międzyczasie również i jego ścianka przywiązała się do czekolady, i w zemście za próbę rozdzielenia ze słodką przyjaciółką kubek wredny znienacka nalał Spragnionej herbaty do rękawa.

romantycznego epilogu niestety nie było, wafelki zostały zjedzone zgodnie z pierwotnym planem.

choroba!

porządny student choruje w weekend.

porządny katar leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni. porządny katar nie przypomina sinusoidy i nie pojawia się wtedy, kiedy się rozważa wyjście z domu, nie znika natomiast tuż po tym, kiedy się zawiadomi znajomych, że niestety na imprezę nie da się przyjść.

drogi katarze, co to ma być? kto to widział, żeby katar taki niepoważny był!

poniedziałek, 26 listopada 2007

gdzie można, a gdzie lepiej nie.

jest dużo dobrych momentów na kawę. jest dużo dobrych miejsc na kawę.
trzeba tylko pamiętać, które to są te dobre, i że własna kieszeń do nich nie należy, nawet jeżeli styropianowy kubeczek wygląda na szczelnie zamknięty plastikową pokrywką.

cóż, nie ma tego mokrego, co by kiedyś nie wyschło, prawda? :)

czwartek, 22 listopada 2007

zwierzenie parapedagogiczne, ewentualne ciekawe na samym końcu

podobno życzenie komuś: "obyś cudze dzieci uczył" oznacza, że żywi się do niego zbyt ciepłych uczuć.

po czterech latach takiej zabawy sama nie wiem, czy się z tym zgodzić, czy nie (pomijając kwestię zarobków w szkołach państwowych, bo pod tym względem nie ma wątpliwości, że to nie jest dobre życzenie) - sprawa jest o tyle wątpliwa, że nie zdarzyło mi się uczyć w szkole na normalnych lekcjach, gdzie wszyscy siedzieć i kuć deklinacje po prostu muszą. na kółko kto chce, może przyjść, kto nie chce, może się wypisać, więc jest szansa, że chodzą zainteresowani (a i tak od gadania nie da się ich powstrzymać). i całkiem dobrze to działa, chociaż czasem gardło mówi "stop" i bierze wolne :).

ciekawa jestem, czy tym, którzy trafiają do mnie na zajęcia, coś z nich zostanie w pamięci, czy wszystko minie jak jeden z wielu epizodów - na pedagogice czytaliśmy teksty o tym, jak to nauczyciel tkwi w miejscu, a uczniowie przychodzą i odchodzą, i jakie to jest dla niego trudne. wszystko było bardzo poważne i nieco patetyczne, ale coś w tym jest, chociaż jak dotąd nie płaczę w poduszkę ;).

wiem, że nikogo nie da się niczego nauczyć na zasadzie otwarcia mu głowy i wlania do niej roztworu składni łacińskiej na przykład, ale coś by się jednak chciało w tych głowach zostawić, przekazać coś z własnego pokręconego sposób patrzenia na wszystko (domieszka może pomóc, całość... seminarium w Tworkach to się nazywa ;).

to sobie ponudziłam, ponudziłam, a teraz będzie historyjka z zajęć i głosowanie:
rozmowa miała miejsce dzisiaj taka (zadanie polega na tym, że mamy napisać, co mają umieć uczniowie po lekcji poświęconej rozbiorowi zdania pojedyńczo złożonego):
Prowadząca: rozbiór zdania złożone jest tak naprawdę straszliwie nudny.
Głosy z sali*: wcale nie!
Prowadząca: w porządku, dla niektórych nie jest.
Ja w przebłysku: i może właśnie tacy nie powinni zostawać nauczycielami?

temat do dyskusji: czy słuszny był ten przebłysk? :)

po podsumowaniu głosów za i przeciw dowiem się, czy mam być nauczycielem, czy też lepiej od razu sprawdzić, czy gdzieś nie szukają operatora kilofa.

*mój był tylko jeden z nich! :)

niedziela, 18 listopada 2007

się jedzie, się wraca, a po drodze...

wyjazdy są miłe. a jeżeli da się na taki spakować w przeciągu 15 minut, tym lepiej.

obiecali nam, że będzie relaks, na miejscu okazało się, że jednak musimy oddać się poważnym rozważaniom na temat przyszłości szkoły, ale generalnie mam bardzo pozytywne wspomnienia. z dyskusji okołoszkolnych też, żeby nie było.

niemniej, człowiek zwierzę złaknione życia towarzyskiego, więc popołudnia i wieczory upływały na przeróżnych rozrywkach, wśród których na wzmiankę zasługują co najmniej zbiorowa lektura wywiadu z Banderasem (podbił serca wszystkich zwierzeniem, że płacze, kiedy widzi swoją śmierć na ekranie) i równie zbiorowe oglądanie horroru, któremu towarzyszyły na zmianę salwy śmiechu i piski przerażenia (wężogłowy i ludzki hormon wzrostu to fantastyczne połączenie, szczególnie towarzyszy im niski budżet).

dobrze czasem wyjechać gdzieś, gdzie można porozmawiać przy stole, żeby pod koniec rozmowy o przewadze kilofa nad szpadlem i trudnościach w opanowaniu posługiwania się taczką usłyszeć: "jak to ciekawie brzmi, kiedy poważne studentki rozmawiają o kopaniu z takim zapałem". cóż, po dziesięciu miesiącach pracy intelektualnej nie ma nic lepszego niż czyszczenie kamieni w pięćdziesiąciostopniowym upale. nie, przepraszam, jest. rozbijanie kolejnej warstwy kilofem ;).

poza tym z wykopalisk wywozi się bardzo życiową wiedzę - na przykład, czym się różni szpadel od łopaty. i że "ładna, żółta ziemia" to "rozwalony piaskowiec" - to samo, a jak inaczej brzmi?

i z takich uduchowionych rozmów, wyżyn intelektualnych i radości życia trzeba było wrócić i czytać kolejne wielkie dzieło na jutrzejsze zajęcia z filozofii.
proza życia to okrutny wynalazek!

czwartek, 15 listopada 2007

podziwiając Barańczaka jeszcze bardziej

pierwszy wiersz napisałam mając osiem lat. z zazdrości, że koleżanka coś stworzyła i podobno było ładne, więc ja też musiałam. znając moją chomiczą naturę, owo wiekopomne dzieło zapewne ciągle tkwi w którymś stosie Kartek Nie Do Wyrzucenia.

następnych wierszy nie było. światowe zasoby poezji grafomańskiej zaiste uzupełnienia już nie potrzebują :)

i tak sobie żyłam spokojnie do zeszłego tygodnia, kiedy to się okazało, że na proseminarium każdy musi przetłumaczyć jeden z czytanych ostatnio wierszy.

nie wiem, czy pisanie sonetów jest trudne, ale tłumaczenie ich to interesujące zajęcie. pilnowanie na raz rytmu, średniówek, liczby sylab, sensu, atmosfery i kto spamięta, czego jeszcze, dziwnie przypomina początki tańca, kiedy trzeba było uważać jednocześnie na mnóstwo różnych części ciała, melodię i tempo (przypis: lepiej się tańczy, kiedy się to wszystko robi, a nie myśli o każdej rzeczy osobno, więc podejrzewam, że wiersze też się lepiej pisze, kiedy się pisze, a nie programuje).

moje nie całkiem dzieło, a już bynajmniej nie arcy, zostało przyjęte pozytywnie. następnych kilka miesięcy spędzę na poprawianiu ;).

skutki tej niewinnej rozrywki (że "praca domowa"? do pominięcia) są niewspółmierne do wyników: od rana myślę jedenastozgłoskowcem, patrząc na grecki wiersz zastanawiam się, jak by go można było przetłumaczyć, do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze tylko snu ze średniówką po piątej sylabie w roli głównej. reszta uczestniczek proseminarium reaguje podobnie; na szczęście to nic zaraźliwego... chyba ;)

obsesje przygarniam hurtem, byle nieszkodliwe :)

PS. klawiatura w telefonie działa. nie wiem, czemu działać przestała, nie wiem, czemu zaczęła, ale zdecydowanie wolę ten drugi wariant.

środa, 7 listopada 2007

koszmary filologa

ludzie czasem śnią. nawet dość często. dzisiaj połowę niemieckiego spędziliśmy na opowiadaniu swoich snów - okazało się, że mamy z koleżanką z ławki obok podobne koszmary, a palmę pierwszeństwo bezapelacyjnie otrzymał kolega ze swoim snem o windzie, którą jeździ w górę i w dół, ale nie może wysiąść. teraz wszyscy wiedzą, że mieszka na 10 piętrze :).

ja się ze swoim ostatnim koszmarem wyrwać nie zdążyłam, a szkoda, bo pewnie zjeżyłby wszystkim włos na głowie. śniło mi się mianowicie, że znalazłam się w jakiejś i szkole i miałam prowadzić lekcje. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to był angielski, który mi jest zasadniczo obcy (poza artykułami o inskrypcjach honoryfikacyjnych w Atenach). obudziłam się zlana potem i przerażona do granic możliwości.

drugi sen był mniej straszny, ale wskazuje wyraźnie na postępujące zwyrodnienie umysłu człowieka uczącego się języków. sniłam mianowicie, że w salonie Vision Express zobaczyłam Niemca, który usiłował się dogadać z obsługą, ale że oni do niego uparcie mówili po polsku, chciałam się wykazać i mu przetłumaczyć, co mówili (nie wiedzieć czemu, miało to być: "proszę iść do innej apteki"). zaczęłam bardzo ładnie, ale potem wplątałam się w zdanie podrzędne i co próbowałam powiedzieć, to mi się szyk psuł i czasowniki wędrowały nie tam, gdzie powinny.

i nie ma co się łudzić, że z czasem będzie lepiej :).

poza tym, życie filologa jest irytujące w szczegółach - ile razy można szukać w słowniku G po B albo F na końcu alfabetu i być ciężko zdziwionym, że go tam nie ma (zjawisko sponsoruje alfabet grecki)? nie wiem, jak Wam, ale mnie to się zdarza średnio dwa razy dziennie.

na koniec pytanie praktyczne: wyobrazić sobie, że w komórce nie działają wszystkie klawisze poza joystickiem i jego dwoma sąsiadami (przy czym nie są to zielona i czerwona słuchawka). dostęp do menu bez problemu, klawiatura do pisania jest martwa jak coś bardzo martwego. pytanie brzmi, jak w takich warunkach można pisać sms-y? podpowiedź - nie chodzi o szablony, szczególnie, że cyfry też są potrzebne. ja sobie sposób znalazłam, jakby co ;).

czwartek, 1 listopada 2007

chaotycznie, z przewagą telefonu

noc wielkiej zmiany oczywiście również przeze mnie została przespana - na szaleństwa jeszcze przyjdzie czas. czytaj: kiedy znajdzie się jeszcze ktoś, kto lubi czytać Homera po nocy.

życie jesienią toczy się dziwnie szybko, więc wczoraj zupełnie niespodziewanie znalazłam się w kinie na filmie, który... był długi, powiedzmy. pewnie dlatego, że ostatnio mam cokolwiek dość romantycznych historii, zwłaszcza, kiedy "oczywiście, jak zwykle wszystko kończy się źle", a bohaterki nie mają dostatecznie zachwycających strojów, żeby było w co się w myślach przebierać. :)

po filmie wpadłyśmy z koleżanką do KFC na pół godziny i nad pepsi light bez lodu spędziłyśmy dwie godziny. błogosławiona niech będzie niekonsekwencja ;)

z (fascynujących, prawda?) wieści: mój nieszczęsny telefon jest obecnie sparaliżowany od joysticka w dół, więc mam do dyspozycji cyfry od 6 do 9 i prawą połowę klawiatury - nie daje to zbyt wielkich możliwości na pisanie, dajmy na to, sensownych sms-ów. żeby zadzwonić, muszę sobie numer wpisać na listę szybkiego wybierania i to pod numerem od 6 do 9, bo inaczej nie da się go potem wybrać. żeby włączyć telefon, musiałam kartę przełożyć do koleżanki sprzętu i zmienić PIN na taki, który nie wymaga posiadania sprawnych wszystkich cyfr. o blokadzie klawiatury mogę tylko pomarzyć. a najgorsze jest to, że się do biedaka zdążyłam przywiązać przez te trzy lata, które ze sobą spędziliśmy. i nie spadał mi na ziemię... zbyt często w każdym razie.
kondolencje przyjmujemy z telefonem (jeszcze trochę żywym) codziennie od 16 do 18.

pytanie na dobranoc - czy ze mną coś jest nie tak, skoro bawi mnie przejęzyczenie pani prof., która z rodu Paleologów niechcący zrobiła Paleografów? :)

niedziela, 28 października 2007

co zrobić z godziną, której nie ma?

nareszcie nadeszła długo wyczekiwana Noc, kiedy dostajemy Godzinę Na Spanie (albo NieSpanie, jak kto woli).

chodziła i chodzi za mną ochota, żeby z tą powtórzoną godziną zrobić coś specjalnego - w końcu, rzadko się zdarza, żeby tę samą chwilę przeżywać dwa razy, a tu aż sześćdziesiąt minut - Heraklit by się za głowę złapał zapewne. więc gdyby tak w nocy wybrać się na spacer do lasu i o godzinie, która znikąd się wzięła,... i tutaj naturalna wydaje się propozycja na przykład rozpalenia ogniska i czytania wierszy, ale że zbyt naturalna, poszukamy czegoś innego.

może bizantyńskie hymny? "Iliada" w oryginale z podziałem na role (mogą być też chóry tragiczne)? greckie pieśni ludowe o zejściu do podziemi (za ewentualne zejścia uczestników odpowiedzialności pomysłodawczyni nie bierze:)? mity o czasie? wyścigi w jedzeniu lizaków i improwizowanie formuł magicznych zapobiegających korkom w godzinach rannych?

taak... chyba najwyższy czas spać, nieprawdaż? :)

czwartek, 18 października 2007

o sytuacjach irytujących

irytujących sytuacji (w pewnym uproszczeniu oczywiście), są dwa rodzaje. taka, kiedy ktoś zakłada, że wiemy coś, o czym nie mamy pojęcia, i taka, kiedy zakłada, że nie wiemy czegoś, co jest dla nas oczywiste.

rozróżnienie, która z wymienionych sytuacji występuje w danym momencie pozostawiamy wyczuciu i domyślności rozmówcy ;-).