niedziela, 14 sierpnia 2011

Czas odkurzyć (+bonus)

Coś mi się blog przykurzył od zeszłego roku. W międzyczasie zdążyłam (między innymi) zakończyć swój wolontariat na rzecz Pewnego Państwa z Długą Historią, doczekać spełnienia jednego z tanecznych marzeń (poprawka, właściwie to spełniło się zanim jeszcze odważyłam się na serio o nim pomarzyć;), zostać świadkową in spe, uszyć do połowy gorset, przejechać się dwoma najpaskudniejszymi (w mojej karierze) pociągami na Ukrainie (a może to był jeden i ten sam, tylko różne wagony?), odkryć śliczny dworzec, o którego istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, złamać postanowienie nieprzekraczania więcej granicy ukraińsko-polskiej na piechotę, nie przyznać się na tejże granicy do posiadania muszelek i odkryć sekret dobrego nastroju (a właściwie odkrył go T.S.). No i zdążyłam się parę razy porządnie zdziwić, więc nie jest źle.

Obecnie prowadzę badania nad istotą oczopląsu. Szczegóły niebawem :).

Tytułem bonusu z tytułu rozmowa:
MojaSiostra: Ty wiesz, że za oknem jest wielki krzyżak?
Ja: No, jest tam już jakiś czas. Tylko go nie strasz!

poniedziałek, 29 listopada 2010

Jak długo można patrzeć

Na ogół nie ma nic dziwnego w patrzeniu długo w jeden punkt. Czasem się człowiek zapatrzy, bo go coś zachwyci czy zaintryguje, czasem się zagapi, bo się zamyślił. Czasem skupia wzrok, bo chce sobie coś ważnego przypomnieć. Czasem patrzy w jedno miejsce, żeby pod żadnym pozorem nie spojrzeć w drugie.

Można się jednak zaniepokoić, jezeli przez pół godziny widzi się ten sam przystanek z wnętrza tego samego autobusu i bynajmniej nie o pętlę chodzi.

środa, 25 sierpnia 2010

Powrotne

Żeby wrócić, należy wyjechać. To jest jasne i o tym wie każdy, więc nikt się nad tym nie zastanawia.

Żeby wrócić trzeba kupić jeden bilet, drugi, trzeci, wsiąść w elektryczkę, pociąg, autobus, przejść granicę, odprawę, kontrolę paszportową. Czasem trzeba biegać, czasem wypełniać papierki, czasem odpowiadać na pytania, czasem otworzyć plecak i pokazać, że kontrabandy niet. Czasem spać na dworcu, czasem rozmawiać z przygodnymi towarzyszami podróży, zawsze czekać do świtu.

Żeby wrócić, trzeba wreszcie pamiętać (a w ferworze pakowania i podróży umyka to niektórym), żeby zabrać ze sobą całą duszę: nie zgubić kawałka pod szafką, nie zapomnieć pod łóżkiem, nie porzucić na balkonie, nie zostawić wiszącej na sznurku. Jeżeli choć cząstka duszy zostanie, powrót nie będzie do końca powrotem.

Elżbieta najwyraźniej porzuciła całkiem sporo duszy pod profilem, bo co oczy zamknie, to śni o wykopie.

niedziela, 4 lipca 2010

Wiesci z frontu wschodniego

Byl sobie rok, ktory minal najwyrazniej, bo znowu znalezlismy sie w tym samym miejscu (oczywiscie, od kiedy Pan Tarej powiedzial, ze wszystko plynie, nie dokladnie takim samym) - wprawdzie przybylo troche latarni i cale mnostwo krzakow i trawy, ale poza tym wszystko sie zgadza. Trawa, jak zwykle, zajelismy sie na poczatku - trawokosy przy uzyciu szpadli to niezapomniene doswiadczenie, a przynajmniej tak wygladalo z daleka, bo na szczescie Pan Archeolog odniosl sie ze zrozumieniem do mojej niecheci wzgledem mozolnego rwania chwastow i zamienil je na rabanie ostow siekiera. Taka archeologie to ja moge uprawiac ;).

Na fali zmian na nowe pojawila sie tez jedna na stare - wrocil nasz odwieczny wrog, co czai sie w mroku i atakuje znienacka, a wczesniej zlosliwe bzyka do ucha. Czyli - zatrzesienie komarow. Paradoksalnie na naszym ulubionym kurhanie ich nie ma; widac zeszly w doliny, zeby nekac oboz. Wszyscy wygladaja jak ofiary tajemniczej epidemii - pokryci czerwonymi plamkami roznych rozmiarow, spod ktorych daje sie czasem dostrzec fragment skory. Prywatnie uwazam, ze te lobuzy komunikuja sie z kosmitami, bo ugryzienia na naszych nieszczesnych cialach tworza fascynujace konstelacje. Na prawej rece mam na przyklad prawie Wielki Woz (prawie, bo normalny ma 8 gwiazd, a nie 20;).

Pogoda dziwna - nie siega wiecej niz 32 stopni w cieniu, wiec marzniemy ciagle. No, moze z malymi przerwami :).

czwartek, 13 maja 2010

Zaskoczenia małe, acz znaczące

Ona była czarna. On był biały. I ono było białe.

Ona była tym, na co wyglądała. Ono było tym, na co wyglądało. On nie.

Ona i ono pasowali do siebie idealne. On zdecydowanie zaburzył tę harmonię.

Gdyż okazał się nią.

Kawa z mlekiem i solą źródłem rozczarowań w życiu prywatnym i zawodowym!

niedziela, 14 marca 2010

Wrażenia z pierwszego spotkania

Stanęli naprzeciw siebie. On spokojny, ona niepewna. On wspiął się na palce, ona wyciągnęła przed siebie dłonie, opierając je na stelażu niewidocznej sukni.

On zaprosił ją do tańca, jej zadrżały kolana. Szli ku lustrom przez zalaną słońcem salę, on swobodny, ona rozpaczliwie starając się o niczym nie zapomnieć. Nie używane od pół roku ręce przypominały o sobie na każdym kroku, nogi w każdym kroku w bok doszukiwały się ripresy.

Zdecydowanie Elżbieta i barokowy taniec nie przypadli sobie do gustu od pierwszego wejrzenia.

piątek, 26 lutego 2010

Naiwnie optymistyczny komunikat z rynku pracy

Praca ma dużo zalet. Zajmuje czas, angażuje różne pożyteczne umiejętności, przynosi pieniądze, popycha do rozwoju i takie tam.

Nie do przecenienia jest jednak to, że pozwala odkryć istnienie weekendu!

wtorek, 16 lutego 2010

Zima i zimy skutki

Pada śnieg. Drobny, biały, puszysty, obłędnie piękny śnieg. Cudownie wygląda, kiedy otula trawniki...

Za to znacznie mniej cudownie wygląda, kiedy z uporem co noc zasypuje chodnik warstą liczącą sobie od dziesięciu centymetrów wzwyż. Pal sześć machanie szuflą, ale tyle tego dobra, że już nie ma gdzie składować. Coraz poważniej noszę się z myślą o wywożeniu draństwa taczką do lasu albo na jakiś społeczny trawnik, bo w ogrodzie górki już takie porosły, że jeszcze trochę, a będzie można saneczkować na własnym podwórku.

Dzisiaj oprócz chodnika w ramach dodatkowych atrakcji wystąpił dach, który trzeba było w trybie pilnym pozbawić śniegowo-lodowej pokrywy, bo zebrało jej się na przeciekanie do środka. Weszlim z tatą na dach i po trzech godzinach wielka góra śniegu przemieściła się kilka metrów w dół. Myśmy na szczęście zostali na górze.

Na tejże górze hulał sobie wiatr i chyba polubił moje ucho prawe, bo ucho coś go tęsknie wspominało, pojękując dość załośnie i boląc perfidnie. Wara uchu od wiatru, w ruch poszedł termofor i... w tym ruchu pozostał. Próby przymocowania go jakoś do głowy, żeby uwolnić drugą rękę (jedną pisać trudno, a tłuc smoków w ogóle nie idzie), spełzły na niczym. Termofor jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemieszczał się to do przodu, to do tyłu, a kiedy na moment się zatrzymał, rozwiązał się szalik, który miał służyć do unieruchomienia.

Są momenty w życiu, kiedy wizja posiadania kwadratowej głowy nie wydaje się całkowicie idiotyczna ;).

sobota, 30 stycznia 2010

Człowiek w warunkach miejskich

Śnieg pracowicie padał przez całą noc, wezwawszy na pomoc wiatr jako doświadczonego dekoratora. W rezultacie poranek ujrzał nierówno rozmieszczone białe zaspy w miejscu chodnika. Elżbieta wzięła zatem żółtą szuflę i poszła niwelować arcydzieła sztuki zawianej. Zniwelowała i wróciła do domu, a w domu się okazało, że w międzyczasie prąd wziął wolne i poszedł podziwiać widoki - najwyraźniej opuścił już teren osiedla, bo ciemno było wszędzie i głucho również.
Elżbieta usiadła przez bezużytecznym w takiej sytuacji komputerem i zadumała się nad powagą sytuacji: sieci nie ma, światła ani widu (a nie wszędzie w końcu okna są), czajnik elektryczny może służyć za ozdobę pokojową chwilowo - i tak dobrze, że kuchnia gazowa i że można herbatę zrobić. Ale co po herbacie?
Jakoś tak jest, że najlepiej bierze się do pracy, kiedy nie ma co robić. W Elżbiecie obudził się duch obowiązkowości i postanowiła skorzystać z okazji i posprzątać pokój, a potem, jeżeli czasu wystarczy, zrobić ciasteczka - wieczór zapowiadał się interesująco, bo świece wprawdze są, ale ani przy nich poczytać, ani telewizji pooglądać, więc ani chybi doszłoby do nadprogramowego życia rodzinnego. Jednym słowem - dzień z życia normalnego człowieka.
Stety czy też może niestety, prąd wrócił naspodziewanie szybko (pewnie go na rogatkach zawrócili za brak posiadania zgody na opuszczenie dotychczasowego miejsca pobytu) i Elżbieta zamiast zachować się jak człowiek, rzuciła się z wirtualnym mieczem na wirtualną hydrę. Pokój pozostał w stanie nieomal nietkniętym, a dobre chęci rozpełzły się po kątach.
Wielbicieli szczęśliwych zakończeń miło nam poinformować, że porządek jednak zaistniał - dnia następnego w związku z wizytą koleżanki.

czwartek, 28 stycznia 2010

Małe radości (2)

Małe radości z wielkich rzeczy: frajda o poranku, kiedy się dostanie liczący sobie około 1,6 m sopel, świeżo zerwany spod dachu. Polecam :)