niedziela, 31 maja 2009

Ptak Grzmotu w natarciu

"Kobieto małej wiary", napisał Korespondent. Bo ja nie wierzę w ładną pogodę. Znaczy, może i wierzę, ale za oknem nie dość, że jej nie widzę, to w ogóle mało co widzę w strugach wody. Nie to, żebym nie lubiła deszczu i burz. Wręcz przeciwnie. Pod warunkiem, że jest gdzie się schować - kto przeżył ulewę pod namiotem, zrozumie. Kto przeżył ulewę w namiocie, tym bardziej.

Ciągle mi ktoś obiecuje ładną pogodę i ciągle są to obiecanki-cacanki. W Atenach przełamanie miało nastąpić na przełomie stycznia i lutego. Tam i tak jest ciepło, ale prawdziwe lato zaczęło się dwa dni przed moim wyjazdem w maju - rzeczywiście, pyk! i zrobiło się gorąco. W Polsce miało być cieplej niż w Atenach, pobyło dwa dni, a potem zaczęło lać i leje do dziś. Leje fantastycznie, kocham patrzeć na deszcz, ale trzeba będzie kiedyś z domu wyjść i mam dylemat.

Doładować kartę miejską czy przerobić rower na kajak?

piątek, 29 maja 2009

Groźby i refleksje

Ludzie, po ukończeniu szkoły podstawowej nie opłaca się przewracać. Nie dość, że wszyscy się potem śmieją (trochę im się nie dziwię), to z niesymetrycznymi obrażeniami trudno spać, bo na który bok się nie przekręci, to albo kolano piszczy wystraszone, albo łokieć jęczy: "tylko nie na mnie, ja jestem taki biedny!".

Na dodatek mgr M. zagroził, że jeżeli mu nie przyślę zdjęcia pewnych amfor, to mi nie da dotknąć kilofa. Przysłałam z wyrzutem, że to okrutny terror i jak tak w ogóle można, a on mi dzisiaj na to, kiedy przywędrowałam z dokumentami w zębach (dokumenty do wizy, a przywędrowałam tym razem bezwypadkowo - cóż za miła odmiana), że: "przecież pani lubi groźby".

Groźby lubię, a kilofa nie dam sobie odebrać, po moim... no, może nie, bo to zbyt łatwo osiągnąć w warunkach wykopaliskowych ;). Ale będę walczyć!

czwartek, 28 maja 2009

Groźna ta sztuka

Dywagacje o sztuce mogą mieć jednak opłakane skutki, a próby jej praktykowania - jeszcze gorsze.

No bo tak: poszłam dzisiaj na pewne zebranie, na które było mi potrzebne ksero paszportu. Skserowałam stronę z konterfektem i udałam się na rzeczone zebranie, na które się zresztą spóźniłam, po czym w połowie sobie przypomniałam o czymś ważnym, więc wymknęłam się chyłkiem (na ile to możliwe przy drzwiach z przodu sali) i popędziłam do ksera, z którego wydostałam swój paszport, który na szczęście grzecznie na mnie czekał.
Następnie równie pospiesznie zabrałam się z powrotem, ale na drodze stanął mi chodnik i bezczelnie podstawił nogę, w skutek czego poznałam się z nim nieco dokładniej, niż bym sobie tego życzyła. Konkretnie poznało go moje lewe kolano, prawy łokieć i lewy nadgarstek. Czyżby chodnik był wielbicielem kontrapostu?

A gdzie tu sztuka? Sztuką, proszę Państwa, jest wywalić się w jedyną kałużę w promieniu pięciu metrów. W dodatku naprawdę niewielką kałużę (po spotkaniu z moją spódnicą kałuża zrobiła się bardzo malutka, a spódnica za to nieco mokra).

Morał z tego nie płynie żaden nowy, niestety, bo że paszportu gubić nie należy, wiedzą chyba wszyscy, więc mój upadek pójdzie chyba na marne :).

wtorek, 26 maja 2009

Poradnik artysty

Dzisiejszy poradnik będzie poświęcony sztuce spadania z roweru. Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że przecież spaść z roweru może każdy i nie jest to bynajmniej żadna sztuka.
Żyjemy jednak w czasach, kiedy sztukę robi się niemal ze wszystkiego (mniejsza o to, z jakim rezultatem czasami), więc czemu nie podnieść do tej rangi czynności tak bliskiej życiu każdego początkującego i niektórych zaawansowanych rowerzystów?

Do artystycznego upadku potrzebujemy: rowerzysty, roweru, dobrych hamulców, drogi i pobocza, przy czym niezbędna jest różnica poziomów między nawierzchnią drogi a poboczem taka mianowicie, że pobocze znajduje się niżej.

Jeżeli mamy już wszystkie niezbędne składniki i warunku, przystępujemy do realizacji.

Upadek dzieli się na: zatrzymanie, dezorientację (kiedy szukając prawą nogą gruntu znajdujemy go nieco niżej, niż oczekiwaliśmy), upadek właściwy (kiedy to z gracją nakrywamy się rowerem; większość roweru leży jednak na nas, nie na gracji, i dobrze jest wziąć to pod uwagę) i podziw ("jaki/a ja jestem zdolny/a!"). Upadek właściwy wychodzi najlepiej, kiedy pozwolimy po prostu działać siłom natury, a zwłaszcza grawitacji. Podziw również nie wymaga zbyt wielkiego nakładu pracy, pojawia się właściwie samoistnie, jako konsekwencja naszej fantastycznej wywrotki.

Należy jednak uważać, żeby nie przesadzić, ponieważ efekt artystyczny upadku zawiera się w samym jego akcie i dodatkowe skutki, zwłaszcza obrażenia ciała, są wysoce niepożądane (a obrażone ciało może się długo nie dać przeprosić).

Kiedy można wybaczyć chwastom?

Dzisiaj nie padało. Jest to pewne novum, ale niezwykle miłe (mnie w każdym razie, bo zdania roślinności nie jestem pewna). W związku z tym w napadzie miłości do przyrody wzięłam się za wyrywanie chwastów, które bezczelnie zarosły terytorium nadane winorośli (winorośl jest jeszcze słaba po zeszłorocznej przeprowadzce, więc trzeba jej nadwątlone siły oszczędzać).
I tak to chwasty żywot postradały z jednym małym wyjątkiem, mianowicie darowałam życie kępce maków, co trafiły do naszego ogrodu razem z ziemią (po przekopaniu okazało się, że gleba wyjściowa zawiera ziemi jakiś 30 cm, a potem występuje warstwa odpadów budowlanych i śmieci, więc trzeba było śmieci wyeksmitować, a braki zaziemienia uzupełnić) i jakoś się rozsiały skutecznie mimo rozproszenia górki, na której kwitły w zeszłym roku.
Nic nie poradzę, mam słabość do maków, więc póki nie chwaszczą zbyt agresywnie, tknąć ich nie dam :).

Bo jak tu uszkodzić coś tak ślicznego?

(te ze zdjęcia przyszły pocztą z południa, moje [maki, nie zdjęcia] na razie mają pączki :)

sobota, 23 maja 2009

Tajemnicze pokrewieństwo

Pojechałam na południe, gdzie słoneczko grzeje... Ano, grzać powinno cudnie, ale jakoś nie chciało, przebrzydłe słoneczko. Zamiast niego na niebie były chmury, ale one nie grzeją, jak wiadomo. A kiedy już wychodziło słońce, to i tak temperatury były raczej umiarkowane. A kiedy już temperatury zaczęły być przyzwoicie wysokie, to akurat przyszło mi wracać do domu. Tyle pociechy miałam ze słońca, że się prawie ugotowałam w Salonikach i drogę powrotną znad morza w stronę dworca znaczyłam papierkami po lodach (wrzucanymi do śmietników, a nie na chodnik, gdyby jeszcze ktoś chciał zapytać!).

Teraz jestem w Polsce i co? Wcześniej słońce, upały, cieplej niż w Grecji, a teraz co rusz deszcz mi w dach dzwoni - bardzo miło to robi, trzeba mu przyznać, ale czy to jakieś fatum jest? Gdzie nie pojadę, wlecze się za mną deszczowa pogoda. Mam nadzieję, że nikt jeszcze nie wpadł na to, że to moja wina, bo jeszcze się skończy deportacją do Afryki.

Nie wiem, czym to wyjaśnić, ale pokrewieństwo z Ptakiem Grzmotu wydaje mi się całkiem prawdopodobne (chociaż program pocztowy o tejże nazwie mam dopiero od tygodnia w końcu), tylko jak to sprawdzić?

środa, 20 maja 2009

Cuda to czy czary?

Dworzec ateński dziwnie przypominał berliński Hauptbanhof - piętra, ruchome schody, sklepy, pełno ludzi. Tylko perony miał zaledwie dwa, w dodatku znajdowały się w głębokich podziemiach. Szukałam pociągu do Salonik, ale na rozkładzie żadnego nie dało się zlokalizować, a czasu było coraz mniej - musiałam przecież zdążyć na samolot.
Krążyłam coraz bardziej zdenerwowana po tej dziwnej przestrzeni dworcowej, aż w końcu wpadła mi w ręce gazeta, z której wyczytałam, że rada starszych Salonik chce przekazać miasto Rosji, więc doszłam do wniosku, że widać z tego powodu pociągi odwołano, a i loty zapewne też.

Dzisiaj dla odmiany śnił mi się koniec świata, miejscami realistyczny, miejscami absurdalny - do tej drugiej częście należał Książę Ciemności, co miał głowę kozła i trzy porcelanowe zęby z przodu, do tego z jakimiś niebieskimi wzorkami.

Nic nie brałam przed spaniem, naprawdę ;).

poniedziałek, 18 maja 2009

Nocna dłubanina

Gdy się człowiek nocą nudzi, może wyjść z drucika ludzik:



Ma ktoś więcej takich drucików na zbyciu? To wciąga :).

niedziela, 17 maja 2009

Motto

Przeglądając, jak co dzień, taki jeden portal, znalazłam sobie chyba motto może nie dla mojej magisterki (ciągle jeszcze in spe), ale dla systemu pracy zdecydowanie.

Motto to brzmi mniej więcej tak: "Stacja kolejowa to miejsce, gdzie zatrzymuje się kolej, a u mnie na biurku jest stacja robocza".

Oj, jest...

piątek, 15 maja 2009

Zmienne i stałe

Nie wiadomo jak, ale znowu zrobił się piątek. Tydzień temu o tej porze spałam w pociągu do Salonik, a raczej przysypiałam, przysłuchując się rozmowie współpasażerów i ze średnim powodzeniem próbując udaremnić sąsiadowi z fotela obok zepchnięcie mnie w stronę okna (przez sen wykazywał skołonności do naruszania mojej przestrzeni powietrznej - jego 1,90 m wzrostu [na oko] miało problem ze zmieszczeniem się w tej przewidzianej dla jednej osoby).

Tydzień temu oddałam mojej landlady klucze od mieszkania, symbolicznie i dosłownie kończąc pół roku pobytu w Atenach.

Tydzień temu pożegnałam miasto, gdzie na chodniku można wpaść pod skuter i gdzie strajki komunikacji miejskiej zdarzają się prawie równie często jak ich brak.

Teraz pilnuję się, żeby nie pchać się na ulicę na czerwonym świetle, nie naciskać przycisku "stop" na każdym przystanku i nie komentować pod nosem działalności ludzi dookoła (bo jeszcze zrozumieją;).

Teraz chodzę i staram się dowiedzieć, czy mnie przypadkiem nie spróbują wyrzucić ze studiów, a jeżeli by spróbowali, to jak daleko rzucać będą. I jak te studia skończyć, zanim one skończą ze mną.

Jedno się tylko nie zmieniło - dalej chodzę spać o porach właściwych dla sów i wstaję rano z wyrazem twarzy niczym u obrażonego zombie.

Dobrze mieć w życiu coś stałego ;).

wtorek, 12 maja 2009

Odkrycia bez sensu

Rozmowy z Prawie-Małą-Mi (Już-Nie-Kronprinses) prowadzą do odkryczych wniosków. Dzisiaj na przykład odkryłam, że jestem jak Hydra, tylko zamiast głów mam pięty Achillesowe. Z sensem czy bez, ale jak to brzmi!

poniedziałek, 4 maja 2009

O względności czasu słów kilka

Najprostsza obserwacja względności czasu w życiu codziennym jest ponoć taka, że minuta ma różną długość, zależnie od tego, po której stronie drzwi od miejsca, gdzie król chodzi piechotą, się znajdujemy. Doświadczenie to ma tę zaletę, że jest dostępne wszystkim i łatwe do przeprowadzenia w warunkach domowych. Oczywiście chodzi o odczucie czasu, bo na zegarku każda minuta ma przecież tyle samo (a przynajmniej tak nam mówią).

Jakoś tak dziwnie bywa z czasem (uściślając - określonym okresem czasu przeznaczonym na coś konkretnego), że im więcej go jest, tym mniej intensywnie się z niego korzysta na początku i tym gwałtowniej próbuje się nadrobić braki pod koniec. Nie dotyczy to ludzi, którzy posiedli umiejętność systematycznej pracy i umieją rozłożyć zadanie w czasie i je zrealizować według planu, co pozwala im uniknąć biegania pod koniec w wywieszonym językiem, robienia stu Bardzo Ważnych Rzeczy w tydzień, pakowania się kwadrans i zapomnienia ręcznika. Podziwiam tych ludzi, zazdroszczę im, ręcznik wkładam do plecaka na początku tego kwadransa.

Ręcznik ręcznikiem, ale tak z tym czasem, wyjazdowym szczególnie, zwykle się kończy - tygodnie czy miesiące mijają bardzo spokojnie, a potem nagle, w tych ostatnich dniach, zaczyna się żyć niesamowicie intensywnie - tu trzeba jeszcze pójść, to zobaczyć, to zwiedzić, to załatwić, porozmawiać o tylu ważnych rzeczach ze wszystkimi ludźmi, którzy przez cały czas byli na wyciągnięcie ręki. Ile by się czasu nie miało, najważniejsze pytania zawsze zadaje się w ostatni wieczór czy ostatnią noc, a potem wyjeżdża się z poczuciem niedosytu.

Może to zresztą ma sens - gdyby się udało zrobić wszystko, to właściwie nie byłoby po co wracać, a ten niedosyt pcha do dalszych podróży, dalszego szukania, powrotów. Brak, bez którego utknęłoby się w miejscu. A źle jest tkwić w bezruchu (głównie duchowym zresztą).

Gorzej z czasem przeznaczonym na wykonanie zadania - jednostki ludzkie, które tak jak ja umiejętność planowania mają rozwiniętą teoretycznie i z rzadka udaje mi się ją przełożyć na praktykę, standardowo robią bardzo mało przez 3/4 czasu, a potem budzą się na ostatnią ćwiartkę okrążenia i próbują nadrobić brakujące 90% roboty. Jakoś się w większości wypadków udaje, ale żaden ze sposobów spędzania bezproduktywnie lub produktywnie w małym stopniu zasobów czasowych nie jest wart wysiłku, jaki się potem wkłada w łatanie postrzępionych nerwów. Prawie-Mała-Mi, zanim jeszcze nawet stała się Kronprinses, powiedziała, że nie warto mieć dużo czasu, bo i tak się w większości źle z niego korzysta, a kiedy jest go mało, to się pracuje porządnie. Racji do dziś jej nie mogę odmówić, przynajmniej jeżeli o mnie chodzi.

Zadanie na najbliższą i nieco dalszą przyszłość: przestawić się na "co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj" z "co masz zrobić jutro, zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego", bo z tymi dwoma dniami to, proszę Państwa, ściema jest, bo o siwieniu na okoliczność dnia trzeciego drobnym druczkiem dopisanym mało kto czyta.

niedziela, 3 maja 2009

Za co kochamy

Grecką wersję Windowsa kochamy za jej ekologiczność. Nie chodzi bynajmniej o to, że mniej zatruwa środowisko naturalne spokoju duszy użytkownika, bo zapewne robi to w takim samym stopniu, tylko z innym alfabetem na ekranie.
Chodzi o to, że po grecku "Kosz" nazywa się ni mniej, ni więcej, tylko "Kosz Recyklingu" (κάδος ανακύκλωσης).

Ciekawe, czy w związku z tym nowe dokumenty w Wordzie zapisuje się na arkuszach odzyskanych ze skasowanych plików?

sobota, 2 maja 2009

Zadanie na sowi rachunek prawdopodobieństwa

Mając do dyspozycji poniższą listę symptomów:

- znajomi dzwoniąc w przedziale godzinowym 12-16 zaczynają od: "wstałaś już?", ale nigdy nie pytają o to, kiedy odzywają się po 23;

- wschód słońca oglądasz przed zaśnięciem, a nigdy po obudzeniu, chyba że w zupełnie wyjątkowych okolicznościach;

- znajomi przy oglądaniu zdjęć pytają, czy to zachód słońca, a kiedy słyszą, że wschód, śmieją się i pytają, jak to możliwe, że obudziłaś się tak wcześnie;

- ci sami znajomi po całodziennej wycieczce pytają, czy dzień nie wydaje się dłuższy, kiedy się rano wstanie;

- dostajesz na urodziny budzik*;

- ludzie dzwonią rano tylko po to, żeby Cię obudzić**;

- jesteś na bieżąco z życiem sąsiedztwa o 3 w nocy***;

- mniej więcej o tej porze uzupełniasz swojego bloga o kolejny wpis;

- twojego śniadania nie można nazwać obiadem tylko ze względu na skład;

określ prawodobieństwo znalezienia się w bibliotece przed południem i niezaśnięcia w autobusie powrotnym.

*
Oto ten drań, co mnie od paru dni rano wyrywa ze snu. Niestety, nie mogę go tak po prostu posłać celnym rzutem za balkon, bo się do niego, jak to się z draniami zdarza, przywiązałam. Zwłaszcza przystojnymi, bo czy nie prezentuje się dobrze?

** Czasem im się udaje :)

*** Sąsiedztwo żyje nocnie rzadko, ale jak już się zdarzy, to się można językowo rozwinąć. Niestety, nie zawsze wypada cytować. Poza tym o trzeciej jeździ na ogół śmieciarka, którą można by zacytować, bo nie klnie, ale nie klnie zapewne dlatego, że w ogóle nie mówi.