środa, 29 kwietnia 2009

Życzenia

Dostałam i zagrozilam autorowi publikacją. A właściwie to nie tyle zagroziłam, co powiedziałam, że opublikuję. To nie groźba, bo nie było możliwości uniknięcia ;).

Państwo pozwolą: jedne z ciekawszych pod względem treści i zdecydowanie nie do pobicia, jeżeli chodzi o formę, życzenia urodzinowe:

SmFrIGplZG5vIHogcG93aWVkem9uZWsgbcOzd2
kgS29iaWV0YSBqZXN0IG3EhWRyemVqc3phIG9k
IG3EmcW8Y3p5em55LCBhbGUgbmFqd2nEmWNlai
Byb3p1bXUgbXVzaSB6dcW8ecSHIG5hIHRvLCBi
eSB1a3J5xIcgdGVuIGZha3QuIMW7eWN6xJkgYW
J5xZsgbmllIG11c2lhxYJhIHVrcnl3YcSHIGFu
aSBpbnRlbGlnZW5jamksIGFuaSB6YWludGVyZX
Nvd2HFhCwgYW5pIHByemVrb25hxYQsIGEgbHVk
emllIHoga3TDs3J5bWkgcHJ6eWpkemllIENpIH
ByYWNvd2HEhyBva2F6YWxpIHNpZSBkb2JyeW1p
IHdzcMOzxYJwcmFjb3duaWthbWkgc3ByenlqYW
rEhWN5bWkgcm96d2luacSZY2l1IHNrcnp5ZGXF
gi4gVyB0xIUga29sZWpuxIUgMTh0a8SZIHByen
lqbWlqIG5hamxlcHN6ZSDFvHljemVuaWEu

Odczytałam z pewną pomocą ;) (podział na linijki jest sztuczny, ale tekst sam się nie łamie, więc musiałam mu trochę pomóc).

wtorek, 28 kwietnia 2009

Zawsze się z tym spóźniałam

Miało być podsumowanie, ale tak intensywnie świętowałam, że w wekend czasu nie starczyło, a poniedziałek spędziłam karnie w bibliotece, i tak bilans trochę się opóźnił.

Jednak, jak mówią, co się odwlecze, to nie uciecze (więc jest szansa, że naprawdę kiedyś zostanę magistrem), zatem oto wybiórcze i niekompletne zestawienie za pierwsze ćwierćwiecze.

magisterek: 0
magisterek planowanych: 1<
lat studiowania: 6 jak dotąd

rozegranych partii szachów: 5
rozegranych partii scrabbli: skończenie, acz niepoliczalnie wiele
układań kostki Rubika zakończonych sukcesem: 1
wylicytowanych szlemów: 0

odnalezionych inskrypcji fundacyjnych: 0
poszukiwanych inskrypcji fundacyjnych: 1<

odwiedzonych muzeów archeologicznych: dużo
podróży kolejami greckimi: 1
lotów: 11
lądowań: zgadnijcie ;)
spóźnień na samolot: 1

szalików zrobionych na drutach: circa 10
swetrów: 3
serwetek, aniołków itp.: dużo
ludzi, którzy zapytali, co to jest frywolitka: też dużo

wizyt w Moskwie: 1

zgubionych bądź uszkodzonych parasolek: kilkanaście

podejść do regularnego sprzątania pokoju: średnio raz na tydzień

rejsów morskich: 1
rejsów na wielkim żaglowcu: 0

podróży stopem przez Europę: 0

spódnic: więcej niż miejsca w szafie rodziców

szaf: 0

półek na książki: 8
książek: z kontener kurzu zbierają...
uderzeń w głowę o wystającą półkę: 10
gwiazd zobaczonych przy okazji: całe konstelacje

języków obcych w planach: dużo
języków obcych opanowanych: poszukiwania trwają

obejrzanych greckich telenowel: 4
odcinków ogółem: ~400

zaliczonych greckich koncerów rockowych: 1, ale jaki!

talerzy wyrzuconych przez okno o 1 w nocy do pustego kontenera: 1

skoków z nartami do strumienia: 1

pamiętnych wycieczek do Karpacza: 1

utrat przytomności: 1,5

występów na scenie: o 4 za dużo

przespanych budzików: co najmniej połowa
budzików otrzymanych w prezencie urodzinowym: 2

zwierzątek domowych: zero
roślin uprawnych: paprotka sztuk 1

razów wylania na siebie herbaty: zbyt dużo, żeby liczyć

przeglądarek internetowych na stanie: 3

słowników: 1 półka i trochę porozrzucanych

nadbagaż: zawsze

blogów: w sumie 4

oblanych testów ze zdolności do języków: 1

zgubionych dekielków od aparatu: 1

przytulonych żółwi: 2

uratowanych dżdżownic i pająków: pół lasu

zerwanych własnołomnie podłóg: 2

zburzonych młotem pneumatycznym ścianek działowych: 1

balów historycznych: 3

odtańczonych kontredansów: nikt nie liczy

ludzi, którzy doczytali aż dotąd...? ;)

piątek, 24 kwietnia 2009

Magiczna data, choć wpis zupełnie o czym innym

Właściwie to magiczna była z pewnego bardzo konkretnego powodu w zeszłym roku. Teraz magiczna jest za to liczba taka jedna.

Wpis bardziej refleksyjny będzie nieco później, a na razie Państwo pozwolą, pragnę przedstawić:


Rzuf Maratoński, łapencje moje własne. Fauna ani flora nie ucierpiały :).


Różowe kwiatki. Nie wiem, co to za roślina, ale kwitnie fotogenicznie.


Na pochyłe drzewo wszystkie kozy, czyli dokumentacja fotograficzna wyskoków z poprzedniej notki.


Widok na góry wiosennie zielone. Latem będzie sucho. Więc po co tu ściągać latem?


Żeby podziwiać tamte widoki, trzeba się trochę powspinać. Kozy nadrzewne robią to w spódnicach. Jest jeszcze proste podejście z drugiej strony góry, ale twardziele tamtędy wyłącznie schodzą ;).

Tak między innymi wyglądała Pascha 2009.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Przeciwko stateczności

Rajstopy: [wtaw cenę] zł/€.
Frajda z wejścia na drzewo: bezcenna.
Frajda otoczenia z problemów z zejściem z drzewa: do zniesienia ;).

Drapanie się na drzewo i zarobienie z tej okazji rozlicznych zadrapań na kończynach jest rozrywką właściwą raczej nieco młodszej młodzieży niż magistrantce zbliżającej się do liczby lat, z której pierwiastek jest liczbą naturalną. Nie zmienia to jednak faktu, że wiek nie powoduje malenia frajdy ze skakania po sośnie czy innym okazie flory drzewnej - prędzej wpływa na to odbiór społeczny rzeczonego skakania, jeżeli zabawiają się tak osoby, które niby powinny cechować się już pewną statecznością.

Cóż, pal sześć stateczność, jeżeli miałaby nie pozwolić wspinać się na drzewo i wydawać potem przerażonych okrzyków ;).

sobota, 18 kwietnia 2009

W poszukiwaniu odpowiedzi na pewne pytanie

Przeglądanie statystyk odwiedzin na blogu to ciekawe zajęcie i może dostarczyć dużo rozrywki, osobliwie zaś dział poświęcony hasłom wyszukiwania, po których na tego bloga ludzie trafiają za pomocą googla. Hasła trafiają się naprawdę interesujące, podsumowanie kiedyś się w końcu pojawi, na razie jednak będzie o jednym, które ostatnio dominuje, w różnych wariantach wprawdzie, ale zawsze chodzi o to samo: "na czym polega życie", "czym jest życie", pełne zadumy "na czym to życie polega" i poetyckie bądź filozoficzne "kiedy myślę, czym jest życie".

Najprawdopodobniej wysyp poszukiwaczy sensu życia ma bezpośredni związek ze zbliżającą się porą kwitnienia kasztanów. Wówczas to nieszczęśni maturzyści, walczący ze swoimi prezentacjami, zaczynają się zastanawiać nad przedziwnymi zagadnieniami, od sposobu przedstawiania fretki i jej mistycznej roli w literaturze fantasy po rolę pizzy w życiu informatyka i poezji internetowej. Czasem trafia im się również bardziej życiowy temat, jak na przykład wyżej wspomniane życie i to, czym to życie ma być.

I siada sobie taki maturzysta i zaczyna: "Kiedy myślę, czym jest życie...", a życie kończy za niego: "...siadam i wrzucam to pytanie w google".

Ciekawa metoda, próbować dowiedzieć się, czym jest życie, za pomocą wyszukiwarki internetowej, prawda?

Ostatnio przez google szuka się chyba wszystkiego - nie to, żebym sama robiła inaczej, ale facynujące jest to, jak szybko dokonała się zmiana w podejściu do szukania - może nie wśród wszystkich, ale ktokolwiek jest na poważnie podpięty do internetu, prędzej czy później zaczyna się kontaktować ze skarbnicami wiedzy wszelakiej, czyli googlem i wikipedią, a po jakimś czasie zdaje się głównie na nie. I to jest zmiana, która się dokonała właściwie na moich własnych oczach - pokolenie kilka lat młodsze ode mnie to już są dzieci innych technologii: DVD, internet od małego, komórka od podstawówki i google, gdzie można szukać odpowiedzi na dowolne pytanie (znaleźć można na wiele z nich; czasem nawet sensowną;).

Z tych dzieci wyrasta potem młodzież licealna, która pyta, co to jest rewers.

Wszystkim, którzy tu trafiają poszukując odpowiedzi na pytanie, czym jest życie, powodzenia na maturze, o ile akurat rzeczywiście ją zdają.
A sensu życia szuka się ręcznie, a nie w komputerze ;).

piątek, 17 kwietnia 2009

Rozważania podróżne

Porządna podróż powinna trwać tyle, żeby się poczuło zmianę miejsca. Trochę ponad dwugodzinny lot z Warszawy do Aten jest bardzo wygodny, ale przemieszczenie następuje na tyle szybko, że wymaga potem dekompresji geograficznej (szczególnie kiedy się śpi na tyle mocno, że nieomal przeocza się lądowanie i dopiero sąsiadka z fotel obok mówi, że już czas wysiadać). A na dobitkę mam nieomal deja vu, tylko w drugą stronę, bo znowu poleciałam i wylądowałam w Wielki Czwartek. I teraz mam coś w rodzaju liturgicznej schizofrenii, bo w niedzielę Zmartwychwstanie, a od czterech godzin Wielki Piątek. Preludium do podróży w czasie? ;)

Pozostawanie w drodze przez dłuższy czas ma parę wad. Człowiek bywa brudny, jest raczej zmęczony, czasem znudzony, na ogół wygnieciony, marzy o prysznicu i łóżku/fotelu. Ale dzięki temu wyjęciu z życia na parę godzin oswaja się z przemieszczeniem i jego umysł nadąża za ciałem. A jak się tak wsiądzie w samolot i poleci, to głowa potem goni za powłoką cielesną z wywieszonym językiem i człowiek przez chwilę nie może zdać sobie do końca sprawy, że już jest gdzie indziej. Prosta metoda na niezły odlot, chociaż nie najtańsza ;).

Po 50 godzinach jazdy na wykopaliska jest się za to w pełni świadomym, gdzie się przebywa i że nieprzespana noc (spędzona na dworcu w Taganrogu w oczekiwaniu na pierwszą elektryczkę) bynajmniej nie zwalnia z wyruszenia standardowym bladym świtem do pracy przy chwastorwaniu (a namiot można w końcu rozbić później;).

Wniosek: śpieszmy się kochać pociągi, zwłaszcza gdy odchodzą o czasie ;).

Frajda z latania (czyli narzekalnia)

Wieki całe nie leciałam z Warszawy (swoją drogą, szkoda, że EasyJet nie kursuje na linii Grecja-Polska, bo zdecydowanie przyjemniej się nim lata niż Norwegianem), nie wiedząc, co tracę, bo rozrywki dla podróżnych przygotowują osobliwe, berlińskie i salonickie sztuczki ze znikjącym bagażem się nie umywają do okęciowej bramki.

Bramka, jak to bramka, poza tym, że przeszłam przez tęż bramkę, a bramka zaświeciła. Groźnie wyglądająca pani kazała mi zdjąć buty, przekroczyć bramkę jeszcze raz na bosaka, a następnie zajęła się ręcznym obszukiwaniem mojej nieco zestresowanej osoby (a nuż znajdzie widelec i co?). Pytam, czy może to moje spinki do włosów spowodowały reakcję bramki, a pani mi na to: "Bramka wybrała panią losowo, bo tak jest ustawiona".

To ja się pytam, gdzie tu sens, a gdzie logika?

Obrazek drugi, tym razem w roli głównej linie Norwegian.

Stewardessa przed standardowym teatrzykiem z wykorzystaniem kamizelki ratunkowej, pasa bezpieczeństwa i maski tlenowej uprzedza: "Ponieważ prezentacja jest w języku angielskim, proszę zapoznać się z instrukcją, którą znajdą państwo w schowkach w swoich fotelach". Mniejsza o to, że instrukcja jest dostępna w dwóch językach: norweskim i angielskim. Norweski ma tę zaletę, że wygląda interesująco, bo go nie znam, ale co to za wysiłek (skoro oszczędzamy lasy i nie drukujemy polskiej wersji) nagrać instrukcję po polsku i puścić z kasety? EasyJet ma prezentację po angielsku i niemiecku z teatrzykiem, a grecką nagraną i wystarczy.

Na liście plusów Norwegian ma głównie tańszą kawę.

A, konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, co oznacza w gazetce firmowej rzeczonych linii lotniczych reklama ubezpieczeń, wydrukowana po grecku, mówiąca, że oferuje ubezpieczenie bez nieporozumień językowych: wszystkie dokumenty i odszkodowania będą w języku norwerskim. Brawa dla tłumacza ;)?

wtorek, 14 kwietnia 2009

Nie zawsze uzasadnione syntaktycznie "bo" x3

Po czym poznać, że Prawie-Mała-Mi (niegdyś Kronprinses) tu była? Ano po tym, że dowolnym kanałem komunikacji dostaję wiadomość o treści: "zrobiłaś literówkę w ostatnim wpisie!". Bo dobrze mieć przyjaciół ;).

Mój mazurek uświadomił mi coś, czego się zupełnie nie spodziewałam, naiwne dziecko informatyka: że można nie wiedzieć, co to jest tetris. Bo skrzywienie zawodowe odzywa się w najdziwniejszych sytuacjach.

Do grupy Najbardziej Skopanych Ekranizacji, Chociaż Z Fajnym Aktorami trafia niniejszym "Hrabia Monte Christo" (dołączając tym samym do "Troi") z 2002, za moment, w którym Mercedes mówi Hrabiemu, że Albert jest jego synem. Bo są granice.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Mazurkowe perypetie

Z poradnika młodego zdobnika: jak wywołać silną reakcję emocjonalną własnej rodzicielki przy użyciu pewnej liczby migdałów bez skórki i mazurka?

Najprościej dać się ponieść natchnieniu i korygować na bieżąco wzór. Tak to z planowanej pisanki zrobiła się urna, potem wazon, amfora i w końcu jakiś nieokreślony chrząszcz, ewentualnie dziwna pszczółka. Nie to jednak wytrąciło z równowagi moją biedną mamę. Pszczółka tylko wzmocniła efekt wywołany przez pierwszego mazurka.

Właściwie nie wiem, czemu.

Co jest takiego porażającego w mazurku z tetrisem? ;)

czwartek, 9 kwietnia 2009

Odlotowe historie

Kocham ateńskie lotnisko, kocham miłością szczerą, wielką i jedyną. Za to, że tam się nie czepiają i że wpuścili moją walizkę do samolotu bez wydruku z netu potwierdzenia rezerwacji :). Ale od sztuczek z przemeblowywaniem bagażu to się chyba nie uwolnię do końca dni swoich! Na szczęście tym razem nie kazali mi zniknąć torebki, bo kilogramów było na styk.

Lot był zdumiewająco krótki - zamknęłam oczy nad Atenami, a otworzyłam w Warszawie w samym centrum Wielkiego Tygodnia. A gdzie czas na aklimatyzację? Dekompresję?

Pakując się, jak zawsze starałam się niczego nie zapomnieć. Poprzednio udało mi się w ten sposób nie wziąć ładowarki (a nie, przepraszam, to było celowe. tylko skąd ja miałam wiedzieć, że chociaż wszyscy w domu mamy telefony jednej firmy, to wszyscy poza mną mają ten nowszy model ładowarki?), a tym razem... Cóż, nie warto wyjmować z portfela czegoś małego pod hasłem, że bezpieczniej będzie nie nosić przy sobie, żeby nie zgubić. Faktycznie, nie zgubiłam. Moja polska karta SIM dalej grzecznie sobie leży na półce nad moim łóżkiem 2000 km stąd. Numer zastępczy udostępniany na życzenie ;).

Tyle wrażeń z podróży, a teraz czas na ciszę w eterze do niedzieli, więc jeszcze tylko wszystkim czytającym życzę, żeby to była naprawdę Wielka Noc.

środa, 8 kwietnia 2009

Rozwiązanie

No cóż, nikt się nie połasił na zdjęcie drożdżówki, więc zdejmę ją sama.

Odpowiedź na zagadkę jest prosta: językiem zwiniętym w trąbkę można drażnić tych, którzy nie umieją tego zrobić.

Na przykład mnie ;).

niedziela, 5 kwietnia 2009

Zagadka za 100 punktów

Zagadka brzmi: co można zrobić zwiniętym w trąbkę językiem?

Rozwiązanie zostanie podane w środę wieczorem, jak również ogłoszona zostanie losowy element danych personalnych zwycięzcy - o ile się taki znajdzie.

Nagrodą główną jest zdjęcie prawdziwej drożdżówki.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Wiadomości z pierwszej ligi

Wyniki kolejnych rozgrywek w pucharze Whirpoola: 2,5:1 dla pralki.

Dzisiejszy dzień był świadkiem pierwszego poważnego zwycięstwa autorki - udało jej się skomponować pranie tak, że białe rzeczy białymi pozostały do czasu powieszenia ich na suszarce. Czyli tak długo, jak należało.

Za drugi sukces należy uznać zachowanie przez swetry właściwego rozmiaru - pierwsze próba zakończyła się błyskawicznym wyhodowaniem sweterka-miniaturki.

Radość z powyższych osiągnięć zakłóciła drobna wpadka w praniu ręcznym - pozostawiona bez nadzoru fioletowa bluzka, na pierwszy rzut oka wyglądająca niewinnie, zostawiła je jednym ze staników odciski palców, pardon - rękawów. Wyglądają nawet twarzowo, ale to w żaden sposób bluzki nie usprawiedliwia.

Pogoda: słupek rtęci pnie się w górę i przekroczył już 20 stopni Celsjusza (68 w skali Farenheita), ale słońce od kilku dni ukrywa się za chmurami - wieść gminna niesie, że to pył z Afryki. Pyłowi dziękujmy, prosimy o deszcz i zwrot słońca!