poniedziałek, 30 marca 2009

Kiermasz wielkanocny

Wczorajszy wieczór zdominowały naleśniki, noc pączki, a dzień dokumentacja fotograficzna kiermaszu parafialnego.

Wnioski płynące z tych doświadczeń:
- prawdziwe danie bogów to bigos;
- 30 godzin bez snu nie jest złe, nawet jeżeli potem zasypia się na dywanie;
- loterie są ekscytujące, ale wolę inne formy szczęścia niż cztery puste losy na siedem (z pozytywnych stron: mam fajną kieszonkową krowę i dostałam smycz jako nagrodę pocieszenia. moja landlady, sprzedająca losy, zaproponowała mi też magnes na lodówkę z zastrzeżeniem, żebym tego nie wieszała w mieszkaniu;);
- lustrzanka nie robi dobrych zdjęć sama z siebie, ale i tak chcę coś takiego mieć - dobrze leży w ręku i dodaje powagi, a nawet "niewyszłe" zdjęcia są o niebo lepsze niż z mojego cudu techniki;
- fajtłapa czyści nóż palcem od tej niewłaściwej strony (noża, nie palca);
- na szczęście prawie już nie ma śladu, bo fajtłapa na jednak resztki refleksu;
- zgłoszenie się do przygotowywania pączków przed poprzednim kiermaszem było dobrym natchnieniem;
- rozbijanie jajek w ilościach hurtowych jest bardzo relaksującym zajęciem;
- ciasto na naleśniki podobno raz wyszło takie, jakie miało być - reflektuje ktoś na porcję, z której wychodzi lekko licząc 50 sztuk?

Pytanie retoryczne: jak to się dzieje, że gdzie nie pójdę, ludzie od razu się orientują, że dużo gadam? Domyślni jacyś, czy co? ;)

sobota, 28 marca 2009

Obrazki z wyprawy, część druga

Łapa fajtłapy wraca do siebie wzorowo, więc kolejna porcja zdjęć ląduje:


Bujna zieleń. Tym wiosna różni się od lata, kiedy to zieleń w większości ustępuje miejsca różnym odcieniom żółtego i brązowego, a turyści masowo napływają do Grecji.


Przerwa w zaroślach.


Drzewo z korą ładnego koloru. Nie czepiać się, mi się podoba :).


Jeszcze kwiatki. Tym razem białe.


Zapora nad Maratonem. Stąd Ateńczycy mają wodę.

Tytułem bonusu: sposób na radość na cały tydzień? Usłyszeć od szesnastolatka, że się młodo wygląda ;).

czwartek, 26 marca 2009

Obrazki z wyprawy

A jednak zdjęcia będą. Na razie roślinność:


Kwiatki małe dwa.


Tenisówki z Ferrari podbijają świat (copyright by Andrzej).


Też kwiatki, ale żółte.


Wielkie drzewo, czyli platan. Tak duży, że nie chciał się zmieścić w obiektywie (a mnie się nie chciało wstać z pnia i pójść kawałek dalej;).

Po krótkim doświadczeniu z cyfrówką marzę o posiadaniu własnej. Nie znacie jakiejś loterii, gdzie można wygrać? ;)

środa, 25 marca 2009

Definicje

Dzisiaj zajmiemy się przybliżeniem znaczenia słowa "fajtłapa".

Jest to mianowicie taka osoba, która robi fajt i wskutek tego rozwala sobie łapę.

Zdjęcia z okoliczności przyrodniczych tego rozwalenia ukażą się niebawem, kiedy łapa będzie nieco bardziej nadawała się do użytku, bo w tej chwili możliwe jest wykorzystanie ok. 75% zasobów obu rąk, co trochę utrudnia pisanie i trochę bardziej obróbkę fotografii.

(nie ma się czym przejmować, kończynie nic nie jest;)

wtorek, 24 marca 2009

Jak trafić do człowieka

Jak zwykle w okolicach marca, wykopaliska dały o sobie znać w postaci maila od Doktora, czy się wybieram, na którego to maila odpisałam, że jeżeli tylko warunki pozwolą, to zdecydowanie tak. Cały czas mam nadzieję, że wykopię w końcu inskrypcję fundacyjną. Albo, na otarcie łez, chociaż jakiś większy kawałek czarki megaryjskiej.

Na przykład taki:


(te akurat pochodzą z Muzeum Agory Ateńskiej)


Nie mam, co prawda, złudzeń - kuszenie pracą moimi ulubionymi narzędziami ma na celu zdobycie siły roboczej. Niemniej wiadomość od koleżanki takiej oto treści:

"[Doktor] pokazał na spotkaniu twoje zdjęcie jako przykład dobrego machania kilofem :D"

rozbroiła mnie doszczętnie. To się nazywa poczuć docenioną ;).

niedziela, 22 marca 2009

Ku pamięci

Jest siódma. Wróciłam do domu. Jem obiad. Zaraz pójdę spać.

piątek, 20 marca 2009

Lokatorka z przymusu

Przyszła do mnie. Nie wiem skąd. Powiedzenie, że nie przyjęłam jej z otwartymi ramionami, byłoby eufemizmem, i to poważnym. Jej pojawienie się wpędziło mnie raczej w irytację, bo dobrze wiem, czego się po tego typu współlokatorce można spodziewać. Hałasy niezależnie od pory dnia, wchodzenie mi w drogę, lekceważenie mojego świętego spokoju to tylko wyjątki z listy. Jednego byłam pewna - nie będzie podbierać mi ubrań z szafy, bo zupełnie na nią nie pasują.

Po godzinie brzęczenia mi nad uchem postawiłam jej ultimatum - albo natychmiast zamilknie, albo zostanie wyeksmitowana przy użyciu środków specjalnych*.

O dziwo, od tego czasu ani szmeru nie słyszałam.

A już myślałam, że nie posłucha, bo to zwykła wielka mucha.

*grecki brukowiec, do którego w niedzielę dodają fajne płyty ;)

czwartek, 19 marca 2009

Kobiety i programowanie, czyli...

Do listy rzeczy niebezpiecznych dołączyła koszulka. Na liście kolorów niebezpiecznych umocnił swą pozycję niebieski. Z listy rzeczy białych ubyła kolejna sztuka.

Pranie to rozwijające zajęcie, chociaż doskonalenie się w nim wymaga ofiar.

wtorek, 17 marca 2009

Co mają wspólnego poczta i zegarek?

Przybyła ostatnio do mnie Gościa (bo chyba można tak powiedzieć, skoro to gość żeńskiej płci? "gościna" to by chyba żona gościa była;), a konkretnie przyleciała moimi ulubionymi lotniczymi z oddalonego o jedną strefę czasową Berlina. Przybyła i oderwała bezlitośnie od komputera, żebym jej pokazała, jak wyglądają Ateny, w których rośnie trawa. Pokazałam, co się dało, Gościa wyjechała, a ja znowu gniję przed ekranem. Jaki z tego wniosek? Goście to zdecydowanie pożyteczne zjawisko!

Nie o tym jednak dzisiaj, bo Ubuntu odmawia uparcie kontaktu z partycją, na której mam zdjęcia, a opowiadanie o wiośnie bez zdjęć ma sens, ale mniejszy, więc dzisiaj będzie wycieczka do czasów dzieciństwa.

Zamarzył mi się bowiem ostatnio zegarek. Jak znajdę taki za sensowną cenę, to nabyć nie omieszkam, ale z używaniem gorzej, bo mi się zamarzył zegarek na łańcuszku. I gdzie ja go potem będę trzymać, jak ja nieboga kieszeni nie posiadam? I jak ja go wyciągnę, żeby godzinę sprawdzić, jak ja niewiasta? A tam, nie ma co się przejmować zawczasu, skoro nie posiadam jeszcze zegarka.

Ale nie o posiadaniu miało być, ale o dzieciństwie. Otóż w czasach wczesnej młodości czytywałam sobie książki A. Szklarskiego z serii o Tomku - nie pamiętam, czy to były pierwsze książki o podróżach, które wpadły mi w ręce, ale jeżeli tak, to one odpowiadają za to, że mnie teraz nosi po świecie ;). W pierwszej z nich bohaterowi tajemniczy złodziej podwędził zegarek - potem tym złodziejem okazał się ptak gatunkiem altannik. Ptak ptakiem, ale nie do przeskoczenia dla mojego młodego umysłu okazał się opis owego zegarka, który na kopercie miał jakiś widok, nie pamiętam już nawet w tej chwili, jaki dokładnie. Za nic nie mogłam dojść, po co zegarek wkładać do koperty!

Dopiero wiele lat później, przypadkiem chyba zresztą, dowiedziałam się, o co z tą kopertą chodziło i że ona z listową nic wspólnego nie ma.

Ale co się nadziwiłam, to moje.

Wywiad przeprowadzony wśród znajomych wykazał, że nie tylko moje. Ktoś jeszcze się poczuwa? :)

Postpostowo pytanie filozoficzne: Jaki sens ma pisanie na opakowaniu sucharów, że są świeże? Czy to nie ten... no... oksymoron?

niedziela, 15 marca 2009

Na czym polega życie?

Odpowiedzi na tytułowe pytanie są różne. Jest gdzieś ponoć jakaś teoria, która głosi, że życie polega na zdobywaniu nowych doświadczeń (jeżeli się pomyliłam i jej nie było, właśnie powstała na użytek tej notki).

Wyjazd do Grecji przyniósł mi dużo nowych doświadczeń. Nauczyłam się gotować ryż, makaron i kaszę gryczaną, robić pranie (czyli obsługiwać pralkę), że niebieskie rzeczy w kombinacji z białymi dają podobny efekt, jak żółte, że jedna czarna farbująca sztuka odzieży może pozbawić bieliznę podstawy etymologicznej, itd. Mam nadzieję również nauczyć się szybko pisać magisterkę, między nami mówiąc.

Wśród niezaliczających się do naukowych doświadczeń znalazła się też produkcja pączków na skalę parafialną, a konkretnie pewne jej wycinki (jako że z kręcenia samych pączków zrezygnowałam po pierwszej próbie): przesianie 80 kg mąki, rozbijanie jajek w trzycyfrowych ilościach (na raz tak po 30, ale ile tych razów było...), odcinanie kilograma margaryny od co najmniej dziesięciokilowej kostki, nurkowanie w czterdziestokilogramowym worku mąki/cukru, rozpuszczanie przemysłowego lukru, co podejrzanie długo jest w kawałku, a nie w płynie i wyrabianie ciasta ważącego pewnie ze 20 kilo w największej misce, jaka była dostępna. To ostatnie działa na bardzo dużo mięśni i za drugim razem zaczęło mi się kręcić w głowie (nikt mnie nie maltretował, sama się zgłosiłam;).

Znajomi mówią, że ja to chyba lubię się grzebać w różnych dziwnych rzeczach.

W sumie mają rację ;).

piątek, 6 marca 2009

Jeszcze latawce

Wśród morza latawców można zaobserwować różne wzory i kształty: oprócz tradycyjnych sześciokątów trafiają się też ptaki:



coś-na-kształt-lotni:



ośmiornica (zbyt ruchliwa i zbyt pod słońce, żeby wyszła wyraźnie):



Bardzo dużą popularnością cieszyły się latawce w barwach drużyn piłkarskich. Tutaj zakończył lot Panathinaikos:



za to Olympiakos dumnie szybuje:



czarno-żółty AEK Ateny:



kup pan PAOK:



Panathinaikos, AEK i niezbędnik turysty, czyli trochę figurek, pocztówki i chrupki:



Parę dni wcześniej przy drodze widziałam też motyle, smoka i skrzydlatą żabę w gatkach, ale że wybrałam się w podróż bez aparatu, to zdjęć nie będzie. A szkoda, żaba była naprawdę niezła ;).

czwartek, 5 marca 2009

Spóźniona relacja z...

Od dawna ostrzyłam sobie zęby na początek greckiego Wielkiego Postu, ciesząc się, że wreszcie będę mogła zaobserwować tradycję "na miejscu". My mamy Środę Popielcową z posypywaniem głów popiołem (czy Wy też zawsze wpadacie na świetny pomysł umycia głowy PRZED pójściem do kościoła?), a Grecy w swój Czysty Poniedziałek (Kαθαρά Δευτέρα)...

...puszczają latawce.



Jak widać, grecki χαρταετός (czyli "papierowy orzeł"), w odróżnieniu od naszego wyobrażenia latawca (romb albo coś mu bliskiego), ma kształt sześciokąta.

Grecy (i nie tylko) w ten dzień nie idą do pracy (poza tymi, którzy sprzedają latawce;), ale wylegają tłumnie w zielone okolice i na wzgórza (przynajmniej w Atenach), bo na wzgórzach bardziej wieje i jest większa szansa, że latawiec zechce się wzbić w niebo. A w zielonych okolicach można piknikować i śpiewać (pani u dołu gra, o ile informacje z sieci nie kłamią, na instrumencie o pięknej nazwie "kanonaki"):



Jednym z tradycyjnych pokarmów początku Wielkiego Postu jest lagana, czyli specjalny chleb - niekwaszony. Zdjęcia nie będzie, bo nie udało mi się osobiście z nim spotkać.

Udało mi się za to spotkać osobiście z loukoumades - jedna porcja tychże z czekoladą wystarczy, żeby się się odechciało słodyczy na najbliższe 40 dni (wbrew pozorom nie chodzi o wygląd, po prostu w takiej wersji są niemożliwie słodkie) ;).



Można też spotkać poprzebierane dzieciaki:




Kto chce się sprawdzić, może spróbować policzyć latawce na tym zdjęciu (radzę powiększyć):



Wyniki można przesyłać pocztą; różnica między tym, co Wam wyszło, a prawidłową liczbą, to stopień zabrudzenia Waszych monitorów ;).

poniedziałek, 2 marca 2009

Na pochyłe drzewo?

Pytanie (nie całkiem retoryczne, wbrew temu, co sądził w pierwszej chwili mój sąsiad przy stole) na dzisiejszy poranek: jak wielkich zdolności potrzeba, żeby herbaty zamiast do ust nalać sobie do rękawa (zdecydowanie mniej zdatnego do przyjmowania napojów)?

Widziałam piękną pogodę. W górach. Zdjęć nie będzie, bo baterie dopiero dzisiaj przypomniały sobie o istnieniu ładowarki (jako że dzień - już dzisiejszy - domaga się uwiecznienia), ale możecie uwierzyć na słowo, że było cudownie. Kwiatki, trawa, zielone igły i błękitne niebo, a wszystko to w miejscowości, nazwy której zapisu ze słuchu zgadnąć się na pierwszy rzut ucha nie da, o ile się wcześniej o niej nie słyszało, więc przez tydzień dobry łamałam sobie głowę, co ten toponim może znaczyć (dla filologów - przez jakie "i" pomyślelibyście, słysząc "Inoi"?).

W tymże pięknym miejscu, zapomniawszy o swoich dostojnych latach, podrapałam sobie rękę jedną i drugą skacząc po drzewie w celu zdobycia orzechów, które u nas rosną głównie w supermarketach, od razu zapakowane w torebki - migdałów. Migdałowce już kwitną, pszczoły brzęczą wśród gałązek, a wszystko to razem wygląda tak, że kusi, żeby sobie w ogródku taki zafundować. Jedyny problem jest taki, że mogłyby się nie wyrobić z kwitnieniem, jako że zaczynają je w lutym. Aż szkoda:



A migdały prosto z drzewa, przyprawione frajdą z dobierania się do jadalnej części metodami z epoki kamienia łupanego (literalnie: bierzemy kamień i łupiemy;), smakują akurat tak dobrze, żeby opłacało się wspinać na drzewo po następne ;).