środa, 30 lipca 2008

tu gorąco, tam gorąco

powrót do rzeczywistości nie był łatwy. nagle ludzie dookoła zrobili się dziwnie czyści, ceny zamiast w rublach, nie wiedzieć czemu, w złotówkach, autobusy mają wypisane wszystkie przystanki, a nie "z grubsza będę jechał tędy", zniknęły trolejbusy, nie ma marszrutek, pirożków z kapustą, ulicy przed dworcem, której przejście na własnym zielonym świetle grozi spotkaniem z maską jakiegoś samochodu, którego kierowca najwyraźniej preferuje włączanie wycieraczek niż hamulca.
nie ma zimnego prysznica, nie ma kolejek do kąpieli i nie ma chodzenia boso po czarnej ziemi.
za to jest widmo sesji, szkolenia, niezorganizowanie i takie inne uroki.
na szczęście jest też taki jeden Urok, że wszystkim pozostałym można jakoś wybaczyć :).

a w dodatku dzisiaj przyszła pocztą spodziewana niespodzianka, albowiem pierwszy chyba raz w historii mojej egzystencji udało mi się coś wygrać w konkursie, o którym żem dawno zapomniała. ale widać poczta nie zapomniała i przyszła dzisiaj (czy też raczej wleciała przez płot) paczka moja, a w paczce była druga paczka, a w drugiej paczce komplet fiszek do nauki hiszpańskiego. niniejszym ogłaszamy my 5 minut radości, ale porządnej ;-).

ps. kopanie jest fajne. rzucam studia i idę na autostradę.
pps. skserowałam dzisiaj 650 stron książki w pół godziny. czyż nie jestem szybka jak błyskawica?
ppps. no chociaż taka mała błyskawica? zamek błyskawiczny? błyskotka?

środa, 23 lipca 2008

początek i koniec w jednym stali domu

Przyszedł czas powrotu - trochę przedwczesnego, ale mając do wyboru trochę wcześniej i trochę później wybrałam trochę wcześniej - za dużo pracy, żeby ryzykować (zwłaszcza z takim leniem, jak mój firmowy), no i... :).
Wyjątkowo w tym roku obeszło się bez "jet laga" - oczywiście ten się śmieje ostatni, kto się nie obudzi o 3 w nocy z głębokim przekonaniem, że trzeba biec na wykop i po chwili dotrze do niego, że leży we własnym łóżku. Poprzednim razem przed chwilę po otwarciu oczu sen się mnie jeszcze trzymał i trochę trwało, zanim zdałam sobie sprawę, że jestem w swoim pokoju, a ten jasny kwadrat to nie szyb wykopu, do którego mnie wrzucili, tylko moje wiecznie pozbawione zasłon okno.

Długa podróż ma swoje zalety. Choćby poznawcze - dowiedzieć się, co to za uczucie mieć za sobą 14 godzina jazdy, a przed sobą kolejne 13, jak to jest wskakiwać na górne łóżko (kiedy oni wykupują te dolne?) kilkanaście razy na godzinę, żeby przez następnych 5 się z niego nie ruszyć, jak to jest, kiedy sympatyczna rodzinka-współpasażerowie wysiadając z przedziału na odchodnym przykryją kocykiem, bo się wygląda na marznącego pod przydziałowym prześcieradłem (nie wiem, kim byli; a ten gest mnie zupełnie rozczulił. na tyle, że zasnęłam jak kamień i się nie pożegnałam:/).

Tym razem czułam, że wracam. Ciekawe, z czego to wynika, że raz się czuje, a raz się jedzie jak w malignie.

I tak oto skończył się ten sezon kopania. Zdecydowanie udany, nawet z odchwaszczaniem muru i fosy licząc. Pal sześć, byle kilof był! :)
A teraz się zaczyna Ciąg Dalszy Wszystkiego. I będzie się działo.

czwartek, 17 lipca 2008

Slowa tu i slowa tam

Prawie kazde nowe miejsce przynosi nowe doswiadczenia. Czasem poznaje sie tam tez nowe znaczenia od dawna znanych slow.
Tutaj na przyklad mozna na nowo odkryc, co naprawde kryje w sobie "goraco" - 38 stopni w cieniu, w sloncu pewnie z 50, jezeli namiot ma sie, nie daj Boze, na na rzeczonym slonku, w srodku temperatura osiaga poziom przyzwoitej sauny - gotuje sie woda w butelce, plyn do soczewek w butelce i srodek na komary marki Mosqitall w tubce. Na szczescie szczesc mam namiot w cieniu i blogoslawie go w dzien, kiedy na chwile tam zagladam i w nocy, kiedy probuje sie nie zsunac po pochylosci, na ktorej stoi i nie ulozyc sie na zadnym kamieniu. Najczesciej sie udaje :).
O brudzie juz pisalam, o zimnej i cieplej wodzie tez... Znaczy, zeby nie bylo nieporozumien: ciepla woda wystepuje w: herbacie, chinskiej zupce za cztery i pol rubla i czajniku elekrycznym. W lazience daja wylacznie zimny Doniec z kranu, ktory ma nad Doncem w korycie Donca taka przewage, ze nie widac, ze jego klasa czystosci to nie calkiem zero, a nad brakiem Donca w kranie taka, ze w ogole jest.
Komary... komary byli w zeszlym roku, teraz owszem, gryza, i sa jak zawsze bezczelne, ale i tak jest ich sporo mniej, teraz dla odmiany zaatakowaly nas osy i wpraszaja sie na sniadanie - dzisiaj na przyklad chcialy zawrzec znajomosc z moja puszka ananasa (odrobina rozpusty na sniadanie) i jedna z nich musialam stanowczo usunac lyzka z wnetrza tejze puszki, bynajmniej nie z powodu sympatii do tonace w soku owadziego bydlaka (no dobrze, troche sympatii tez bylo. ale sladowa ilosc!), ale w powodu obawy przed rzeczonego bydlaka polknieciem. Lubie nowe doswiadczenia, ale pewnych wolalabym jednak uniknac.
Higiena... Na ten temat kurtyna spada i zabija sie na miejscu, jak napisal pewien znany dobrze wszystkim poeta. Kto chce, ten niechaj wierzy, kto nie chce, niech nie wierzy, a kto chce sie bawic w sw. Tomasza, niech przyjedzie i sam sie przekona. Tylko szczoteczki do rak nie zapomniec!
Morele. Morele w tym roku dziwne sa, bo dopadla je jakas morelowa wysypka i przez to wygladaja mniej apetycznie, niemniej nie przeszkadza im to bynajmniej spadac niespodziewanie na glowy, namioty, stol i placyk miedzy stolem a wagonczykami (cyrkowe wagoniki, w ktorych mozna mieszkac i w ktorych mamy lodowki. i prad. i wieczne kolejki do ladowarek), wydajac przy tym szeroka game odglosow, od mrozacego krew w zylach gluchego stukniecia po napelniajace niesmakiem mlasniecie. I jak zwykle uwielbiaja wchodzic wszystkim pod nogi i w postaci rozplaskanej czepiac sie buta, dajac przy okazji mozliwosc poslizgniecia sie na pestce (jak dotad nie odnotowano, ale kto wie, co sie moze zdarzyc...)

I ostatnie slowo na dzisiaj - "noc". Noc oblednie piekna, bo widac gwiazdy i ksiezyc. Noc oblednie piekna, bo nie ma luny od miasta zadnego, tylko na horyzoncie widac swiatla Azowa. Noc pelna zapachu i cieplego wiatru, ktory zdaje sie przenikac calego czlowieka, ktory wlasnie stoi na mostku i wsluchuje sie w grajace swierszcze.

Jedna taka noc i przynajmniej czesc powodow, dla ktorych sie tu przyjezdza, wydaje sie jasna :).

wtorek, 15 lipca 2008

Menazeria

Zycie pod namiotem nieuchronnie wiaze sie z obcowaniem z roznego rodzaju robalami. Przy odrobinie przezornosci mozna wiekszosc tych robali zatrzymac poza miejscem zamieszkania, ale predzej czy pozniej cos i tak tam wlezie.
W tym roku nie musze przed spaniem wybijac zarlocznych komarzyc, bo nie maja jak wleciec do srodka, za to przedostaja sie tam jakims tajemniczym sposobem male robaczki o twardym pancerzyku, ktore smiesznie laskocza w palce, kiedy sie je lapie w celu wyeksmitowania droga lotnika. Oprocz nich mieszka ze mna takze biedronka z przetraconym skrzydlem, ktora czasem wedruje po sciankach i dwie mrowki, przebiegajace czasem nerwowo przez karimate.
Poza tym mialam tez pajaka. Mialam, bo niestety sobie poszedl, a szkoda, interesujacy typ z niego byl. Szary, wiec sprawial wrazenie juz posiwialego, doswiadczonego medrca. Spokojnie przesiadywal po lewej stronie nad wejsciem. Niestety, zniknal i juz nie wrocil. Zamiast niego za to znalazlam (o 2 w nocy!) innego przedstawiciela pajeczakow, ktory jakims tajemnym sposobem (pewien udzial w tym musialo miec zostawienie niezasunietego zamka przez caly dzien) zakradl sie do srodka i rozsnul swoja siec pod sufitem. Drzec nie bylo jak, bo noc juz pozna nastala i ludzie sie pospali, wiec przy uzyciu mydelniczki i wielkiego kapelusza wyslalam go na zewnatrz. W nocy lajdak zdazyl jednak wrocic i urzadzic sobie nowa siec w miejscu pobytu tamtego siwego pajaka.
Przykro mi, wywalilam go znowu :).

poniedziałek, 14 lipca 2008

Wykopane

Dzisiaj doszlam do dwoch wnioskow. Pierwszy jest taki, ze ziemie do wiaderka przy uzyciu lopatki mozna wrzucac tez noga. Na szczescie szefowa tego nie widziala, zobaczyla tylko, jak sie przewracamy ze smiechu z kolezanka, z ktora grzecznie gracowalymy cypel. Poza tym Doktor wie, co cieszy dzieci w piaskownicy - dostalismy dzisiaj nowe, piekne, lsniace wiaderka i od razu przyjemniej sie kopalo. Jedno zachachmecilimy na herbate, zawsze lepsze niz z odzysku, doczyszczane po zmywaniu naczyn :).
Slonce wrocilo i chyba juz zostanie. Niebo bez chmurek, zar sie leje z niego, ale ciagle jeszcze nie dorownuje temu zeszlorocznemu, ktory chwilami obezwladnial. Przy tym da sie calkiem niezle pracowac i sie przy okazji nie rozplynac. Zreszta, ja sie w swoim wielkim kapeluszu, ktory ze mnie robi malego, chinskiego ogrodnika, i tak sie slonca nie boje - bardziej wiatru, bo ciagle mi zrywa tenze kapelusz i proboje z nim uciec, na szczescie zrobilam sobie ze sznurowki zabezpiecznie i spasc nakrycie glowy moze, ale odleciec nie odleci.
Wczoraj z roboty sie mnie ucieklo do kosciola (spacerek na poltorej godziny, kazanie przespane rowno - o wstydzie, na stojaco tez zasypialam, tak, ze sie prawie przewrocilam; bylo w nocy nie hulac), a w drodze powrotnej pospalam sobie 25 minut za dlugo i potem poltorej godziny czekalam na stacji na elektryczke w druga strone. Bardzo to bylo leniwe poltorej godziny, przelezane na lawce na stacji w cieniu - patrzylam sobie w obloki, zrzucalam przelatujace robale i odpowiadalam przechodzacym ludziom w liczbie trzech, ze nie wiem, gdzie jest sklep.

sobota, 12 lipca 2008

Deszcze, deszcze, powiedziec Wam jeszcze?

Podejrzenia o podmiane Tanais sie nasilaja. Od paru dni przesladuja nas deszcze, a wczoraj prawie zupelnie uniemozliwily nam kopanie, zabawiajac sie okolica przy wspoludziale grzmotow, blyskow i niekiedy rowniez gradu. W zwiazku z tym snulismy sie po obozie jak mokre cienie, poza wypadkami, kiedy trzeba bylo przenosic namioty zagrozone zalaniem albo ewakuowac rzeczy z tych juz zalanych. Kaluze wykwitly malownicze, urozmaicajac nasze codzienne sciezki, z drzew co chwile kapalo. Pranie... O tym w ogole zapomnijmy. Dobrze mialy sie glownie slimaki.
W zwiazku z tym Doktor odwolal kopanie dzisiaj, za to mamy w niedziele pracowac do oporu. I teraz temu, kto zgadnie, co sie stalo, puszka fasolki w sosie pomidorowym (palce lizac!). Pan Murphy ma zakaz brania udzialu. Widze, ze nie mieliscie problemu - slonce swieci cudowne. Nie wiem, jak znosi to Doktor, bo pojechalysmy z kolezanka zwiedzac Azow (o tym innym razem, ktory nie wiem, kiedy...:), ale jezeli jeszcze jutro bedzie lalo, to bedzie wesolo. Ja sie i tak wybieram kopac po poludniu dopiero, bo rano "wycieczka z przygodami" do kosciola, a w nocy koncert, ale przyznacie sami, ze przyroda bywa zlosliwa.
Poza tym wszystko dobrze.
A, i szkielet wykopalam. Szpadlem. Ale nie zostalam zamordowana, wiec jest dobrze :)

czwartek, 10 lipca 2008

Rostowskie deszcze

I znowu w wykopie. Nie wierzylam, ze znowu sie tu znajde i do tej pory nie moge uwierzyc, ze jednak jestem. Zwlaszcza, ze chyba ktos mi podmienil bezczelnie tamto Tanais - komary sie zgadzaja, ale gdzie te upaly, przed ktorymi uciekalo sie pod drzewa? Teraz pogoda przypomina raczej Bollywood: "czasem slonce, czasem deszcz", a czasem ulewa, przy ktorej mozna sie powazne obawiac, czy wyjscie z namiotu nie wymaga kajaka. Plus tego deszczu jest taki, ze jezeli w nocy zapada wykop, to bladym switem objawia sie szef wykopalisk i zwiastuje nam radosc wielka, ze kopiemy od 9 - niektorzy potem upewniaja sie, czy aby nie sen.
Jezeli radosc nie zostanie zwiastowana, to idziemy kopac o 6. Dzielnie sekunduja nam w tym komary i meszki, weszac latwy lup - czasem chcialoby sie miec dziesiec rak, zeby dwiema spokojnie trzymac narzedzia pracy, a pozostalymy tluc te nieprawe dzieci owadzich matek, ktore bezczelnie probuja nas zezrec zywcem. Potem wychodzi slonce i znikaja meszki, a my zaczynamy sie smazyc. Tak przynajmniej wyglada oczekiwana przez wszystkich wersja wydarzen, ale w praktyce ostatnio dosc czesto nastepuje ewakuacja z powodu wspomnianych deszczy - czasem nawet bardzo szybka, jezeli bija pioruny, bo tym razem kopiemy na gorce.
W nocy namioty zamieniaja sie w lodowki - pierwszej nocy, kiedy sie o 3 obudzilam, zeby sie ubrac w co sie tylko dalo, bo zamarzalam, w myslach spakowalam walizki i wrocilam do domu z 10 razy, zanim troche odtajalam. W nastepne noce bylo juz ciut lepiej, ale pozostala kwestia spadku, odziedziczonego po gorce, na ktorej sie rozbilam - w efekcie zjezdzam ciagle na bok, co wymaga niezlego kombinowania w poszukiwaniu pozycji, ktora zapewnia jaka taka stabilnosc.
Woda standardowo - jest zimna albo jej nie ma. Czystosc ma tutaj dwa stany skupienia: brudny albo niedomyty graniczacy z czystoscia. Ten pierwszy spotyka sie u wszystkich pracujacych w wykopie i polega na tym, ze sa czarni. Doglebnie czarni. Dopiero tutaj mozna zrozumiec, po co sie myje raczki i buzie przed jedzeniem - kiedy zza kurzu nie mozna dojrzec rysow twarzy, mycie nabiera nowego znaczenia. Drugi stan pojawia sie u ludzi, ktorzy dotarli do prysznica i udalo im sie w miare zmyc z siebie wyznaczniki stanu pierwszego. Tutaj z kolei mozna przekonac sie o koniecznosci uwaznego mycia - delikwenta, ktory o tym zapomnial, czeka przykra niespodzianka w postaci smug na, dajmy na to, szyi, widocznych w lustrze i budzacych, nomen omen, czarna rozpacz, bo ile mozna sie szorowac?
Domycie paznokci wchodzi w gre dopiero jakis tydzien po powrocie, wiec na porzadku dziennym sa (dla pan, rzecz jasna), roznego rodzaju lakiery, stosowane w celu zakamuflowania naturalnej czerni. Rozowe paznokcie u stop nurzajacych sie w czarnym pyle wygladaja bardzo... malowniczo.
O nocnych strachach i jedzeniu juz w nastepnym odcinku... :)