poniedziałek, 4 sierpnia 2008

romantyczne gesty

w dzień była burza. i deszcz. mało zresztą powiedzieć, że deszcz, ulewa to była prawdziwa, wicher porywisty kroplami rzucał na prawo i lewo bez litości, rzekłbyś, że z dachów się kurzyło, a to wodny tuman się podnosił szarpany powiewami. w połączeniu z tąż ulewą dach tworzył muzykę iście metalową, a dla ucha przyjemną niezwykle.
a potem przyszła noc. i ciemność. zwykła nocna ciemność w dużym mieście, gdzie tylko awaria prądu pozwala dostrzec gwiazdy - do wyboru na niebie lub przed oczami ze złości, że serialu się nie da obejrzeć czy zbliżyć do drugiego człowieka, bo jak to się robiło bez internetu?
ale my tu nie o internecie... otóż, przyszła noc, a w nocy ludziom czasem romantyczne pomysły do głowy przychodzą. czasem nawet wchodzą bez pukania.
była sobie tej nocy dziewczyna i miała... co miała? karnisz miała, w kuchni. normalnie karnisz wisi nad oknem sobie, a na nim takie małe żabki trzymają zasłony i firanki. temu jednak czegoś brakowało. konkretnie okna; okno to bowiem, z nudów zapewne, przeniosło się na inną ścianę, a karnisz został. sam. jak palec. właściwie jak palec w stawie, bo żabki były z nim ciągle.
i na tym karniszu za pomocą żabek dziewczyna swego czasu wieszała róże. żeby ładnie schły. róże te, jak się łatwo domyślić, stanowiły element dawno już zakończonej historii ekhm... uczuciowej, więc nie dość, że grzecznie wyschły, to się na dodatek kurzem wdzięcznie raczyły pokryć, co z daleka nadawało im wyraz szlachetny, a z bliska prowokowało kaszel.
nic jednak nie trwa wiecznie i przyszedł remont na karnisz i róże. i musiała dziewczyna róże zdjąć, odeprzeć po raz kolejny zarzuty, że stały się siedliskiem robali, i na placyk straceń jest wynieść z resztkami godności, żeby dokonać uroczystego spalenia.
i to był romantyczny gest. a właściwie miał być.
ale nie był, bo się całkiem przyziemnie okazało, że się suche, zakurzone róże romantycznie palić nie chcą.
ot, pospolitość i dymi :)