sobota, 31 stycznia 2009

Perypetie z okazji urozmaicania menu

Jeżeli nie chcesz zostać własnym guru, przed kupieniem ryby sprawdź, czy masz w domu jakikolwiek ostry nóż (o ile to nie jest Twój własny dom, gdzie znasz wszystkie noże od czubka pierwszego po trzonek ostatniego).

Ja dzisiaj zostałam swoim guru, ponieważ nabywając obiad kwestię noża przeoczyłam i byłam zmuszona przystosować i podzwonkować (ryby chyba się nie ćwiartuje?) go przy użyciu...

Ciekawostka: przy zgadywaniu panowie w liczbie dwóch obstawili identycznie, chociaż zupełnie niezależnie, łyżkę, kronprinses natomiast pilniczek, czym się z prawdą za bardzo nie rozminęła, ponieważ byłam zmuszona użyć nożyczek do paznokci - nic ostrzejszego w domu nie było.

Od dzisiaj jestem swoim guru i będę się dalej żywić makaronem :).

czwartek, 29 stycznia 2009

Instrukcja Postępowania Na Wypadek

Porada dnia: jeżeli kładąc się do łóżka widzisz wyraźnie wzorki na firance po drugiej stronie pokoju, a wcześniej ci się to nie zdarzało, wstań, zdejmij soczewki i dopiero idź spać, albowiem w przeciwnym razie o poranku znowu zobaczysz firankę, ale o wiele bardziej obolałymi oczami.

(Nie, zdjęłam. Ale spędziłam kiedyś w soczewkach 30 godzin i wiem, że lepiej nie przesadzać, chociaż oczy zaczęły boleć dopiero po schowaniu ich do pudełka - soczewek, znaczy.)

Instrukcja obsługi na wypadek Pojawienia Się Tęczy, Kiedy Przebywamy w Bibliotece.

I. Czynności Wstępne:
1. Zarejestrować, że wieje.
2. Przycisnąć luźne kartki do podłoża cięższą książką.
3. Zadrżeć z zimna.
4. Poczuć w duchu wdzięczność do sąsiada z biurka, który wstał i zamknął okno.
5. Zauważyć, że pada.

II. Czynności Właściwe:
1. Podnieść głowę znad notatek.
2. Zauważyć tęczę.
3. Zachwycić się tęczą.
4. Zapomnieć o notatkach i patrzeć na tęczę.
5. Policzyć kolory.
6. Przekonać się, że jest ich rzeczywiście siedem.

III. Czynności Kończące:
1. Spakować swoje rzeczy.
2. Odstawić Homera na półkę.
3. Położyć na reszcie książek karteczkę "czyta się".
4. Przenieść się na najwyższy dostępny taras.
5. Zrobić na pocieszenie zdjęcie chmurom, bo tęcza już zniknęła.

wtorek, 27 stycznia 2009

Porozmawiajmy o pogodzie

Rozmowy o pogodzie uchodzą głównie w windzie i wśród kulturalnych ludzi, którzy chcą porozmawiać, ale nie o czymś. Ewentualnie wśród ludzi, którzy nie chcą porozmawiać, ale muszą. Wtedy poruszamy zazwyczaj temat temperatury ("ale zimno!"), ogólnego wrażenia ("ale dzisiaj ślicznie") bądź naszych oczekiwań ("mam nadzieję, że do jutra się przejaśni..."), czasem z nutką osobistą ("... bo inaczej będę musiała wynająć kajak, żeby dotrzeć do pracy"), niekiedy nawet zbyt osobistą ("leje od trzech dni, nie ma jak prania wysuszyć, jeszcze trochę i zacznę podkradać majtki bratu!").

Biedna pogoda, musi jej być smutno czasami - w rozmowie robi za temat-zapychacz, w filmie za tło (chyba, że dostanie się jej rola komplikatora - spadnie deszcz i bohaterowi proch zamoknie), w książkach za scenerię; poeci czasem poświęcają jej więcej uwagi, ale to interesowne bestie, więc pod płaszczykiem zainteresowania dla stanu aury przemycają tak naprawdę stan swojego ducha. Egoiści!

Najwyższy czas zmienić tę niesprawiedliwą sytuację i odpowiedzieć na potrzeby emocjonalne pogody.

niedziela, 25 stycznia 2009

Spodziewana niespodzianka

Zamiast wstępu: lepiej nie pić rano kawy, póki się nie ustali, czy się jeszcze wróci na chwilę do łóżka, czy nie. Jeżeli bowiem zdecydujemy ukraść jeszcze trochę snu, kawa łajdaczka na pewno zadziała podwójnie skutecznie i zamiast relaksującej drzemki pozostaje nieco mniej relaksujące lustrowanie sufitu/ściany.

A skoro o Murphym mowa, to czego się można spodziewać? Niespodziewanego...?

Czego można się spodziewać, kiedy się wyjdzie rano z domu, podziwiając promienie słońca rozświetlające błękitne niebo ozdobione gdzieniegdzie białymi chmurkami? Chciałoby się jakiegoś zwrotu akcji - niesamowitych zniżek na książki, parady słoni i wielbłądów, malowanie Akropolu na różowo (no, może jednak tego nie?), spadających nie wiadomo skąd fortepianów z waty cukrowej, opisu podróży torami Kolei Transsyberyjskiej pod roboczym tytułem "Jak rozpędziłem drezynę". Nic z tego, proszę Państwa.

Historia lubi się powtarzać do znudzenia.

Parasolka obejrzała deszcz przez okno, a po właścicielce parasolki spłynąłby też deszcz jak woda po gęsi, gdyby nie taki drobny szczegół, że jednak chyba jednak gęsią nie jest...

...bo wodą nasiąkła :).

piątek, 23 stycznia 2009

Jak nie robić makijażu

Przed podrapaniem się należy się przyjrzeć przedmiotowi, którego się do tego używa. Jeżeli zidentyfikujemy go jako długopis, warto przyjrzeć się, po której stronie znajduje się w danym momencie końcówka pisząca.
Albowiem, jak mówi prastara mądrość, niebieska kreska (zwłaszcza przypominająca fragment sinusoidy) pod okiem wygląda interesująco, ale niekoniecznie dystyngowanie.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Kluczenie po mieście, spotkania różne i kluczowa przygoda

Przez poranek i przedpołudnie (a dzisiaj nawet wczesne popołudnie) siedziałam sobie przed komputerem i w myślach zrywałam płatki z niezliczonych stokrotek i gałązek akacji, wyliczając: "jest strajk, nie ma strajku, jest strajk, nie ma...". Koniec końców jednak, żeby mieć absolutną pewność, że jest, wybyłam z domu i poszłam się przekonać naocznie. Kłódki są, pusto jest, informacji niet. Ktokolwiek wie, o co właściwie im chodzi...
A propos - strajki uniwersyteckie są humanitarne. Uniwerek zamknięty, ale stołówka działa.

Ponieważ jednak słońce dopisuje, strajk placówki naukowej ma swoje zalety, bo można z czystym sumieniem iść na spacer przez kampus i popatrzeć na drzewa (co stanowi pewien rarytas w tych okolicach - drzewa występują, ale w większości przestrzeni miejskiej raczej jako dodatek do krajobrazu):



W drodze do przysiadła się do mnie w autobusie miła starsza pani i poprosiła, żebym jej przepisała część tekstu z wizytówki okulisty drukowanymi literami, bo małych nie może przeczytać. Prośbę spełniłam, mam nadzieję, że nie zrażą jej moje obce literki (pismo filologa klasycznego nie różni się może drastycznie od pisma normalnego Greka (albo studenta, który się uczy od Greków), ale trochę jednak tak) - nawet nie zapytała, skąd jestem, więc może tym razem kamuflaż się udał?

W drodze z, już pieszo pokonywanej, poznałam młodzieńca imieniem Ahmed, który zwierzył mi się, że chciałby mieć polską żonę, bo Polki są ładne. To mu życzyłam powodzenia ;).

W dalszej drodze z nabyłam drogą kupna lampę biurkową, bo czytać przy górnym świetle nie idzie, a lampki dwie, co to je mam na stanie, budziki mają sprawne, ale świecić nie raczą. Lampa ładna, stoi i czeka na żarówkę, bo pan w sklepie nie wykazał się nadmiarem kompetencji (nazwałabym to krócej, ale odgłosy protestów części Czytelników spać by nie dały;) i sprzedał mi produkt pewnej znanej szwedzkiej firmy (wisi i grozi), ale z gwintem o dwa razy za dużej średnicy, żeby mógł z lampą współpracować.
Dwie żarówki 40W E27 zamienię na E14. Może być jedna. W razie czego mogę dorzucić jeszcze pół paczki pół-papierowych herbatników.

Pod drzwiami domu mego odkryłam ku swojemu niemiłemu zdumieniu brak kluczy. Znaczy, jedne klucze miałam, ale pasujący do nich zamek znajduje się 2000 na północ. Niczego natomiast, co by mogło pomóc w dostaniu się do mieszkania. W efekcie spędziłam półtorej godziny na wycieraczce pod domem, wznosząc modły w intencji znalezienie kluczy w pokoju, szacując potencjalny koszt wymiany zamków, czytając książkę, tłumacząc zdumionym mieszkańcom kamienicy, czemu siedzę na ziemi i wyglądam dziwne, oraz czekając na powrót któregoś z moich współlokatorów. Jako pierwszy pojawił się Nassim, zyskując sobie moją szczerą i dozgonną wdzięczność.
Klucze spały grzecznie na szafce. Ja im dam, tak mnie nastraszyć!

Porad ciąg dalszy

Jeżeli mamy zagraniczny numer telefonu, dobrze jest sprawdzić, czy na pewno podaje się ludziom ten, co trzeba. Zdarzyć się może przypadkiem, że mamy zapisany nasz poprzedni numer, który już dawno przestał być aktywny, i nikt się raczej na niego nie dodzwoni. Wyrazy podziwu można zachować dla siebie, i tak mi głupio ;).

Paniom uczestniczącym w zimowych kursach tańca sugerujemy dobranie obuwia kolorem do podeszew* partnera. Pozwala to na deptanie partnerki przez tegoż partnera bez efektów ubocznych w postaci rzucających się w oczy śladów na damskich butach.

*o, dopełniaczu, wiecznie zadziwiający przypadku...

sobota, 17 stycznia 2009

Notka (anty)reklamowa, życiem zainspirowana

Porada dnia dzisiejszego dotyczy podróży morskich. Otóż, jak donoszą uczeni, nowy system zabezpieczający życie pasażerów w wypadku sztormów i katastrof okrętów przeszedł pomyślnie fazę testów i jest już dostępny na rynku.

Metoda ta bije na głowę wszystkie swoje poprzedniczki na tym stanowisku, ponieważ jest absolutnie niezawodna, jakkolwiek nieco kosztowna. Niemniej, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że życie jest dobrem bezcennym, warto więc zainwestować w jego pewną i skuteczną ochronę.

Należy mianowicie wyposażyć się w komputer przenośny lub inne urządzenie zawierające system Windows i mieć je zawsze przy sobie.

Jak wiadomo bowiem nie od dziś, co ma wisieć, nie utonie.

czwartek, 15 stycznia 2009

Wieści, szczytne założenia i zdjęcie na końcu

Toster sprawdza się świetnie. Dzięki niemu nie muszę już pilnować bez przerwy grzanek na patelni, żeby się nie zrobiły czarne. W związku z tym postanowiłam się zrelaksować. Rezultat: mleko wykipiało. Wniosek: nie należy przedwcześnie porzucać czujności.

Na dworze było 20°C. W pokoju zimno. W związku z tym ogrzewam pokój otwierając okno. Ten kraj jest dziwny, jakkolwiek pomysł stycznia, w którym założenie swetra może być przesadą, podoba mi się bardzo.

Praca naukowa leży i kwiczy. Wybrałam się byłam dzisiaj do biblioteki uniwersyteckiej, jęcząc w duchu, że to niesprawiedliwe siedzieć nad książkami w taką cudowną pogodę, kiedy aż się prosi, żeby znaleźć jakiś kawałek zieleni i spacerować tam do zmierzchu. No i chyba jakaś siła wyższa wysłuchała moich jęków (pozostaje pytanie, co to za siła), bo Filosofiki Scholi była zamknięta. Nie na amen, ale na głucho i wiele kłódek. Czemu, nie mam pojęcia, bo żadnych karteczek nie było.

Skoro jednak siła wyższa pod postacią kłódek uniemożliwiła mi pozorowanie zbierania materiałów, to poczułam się z owego pozorowania zwolniona i udałam się na spacer. Z nieprzyzwoitą radością, dodajmy, bo to zbrodnia nie iść na spacer, kiedy tak słońce świeci. Przewędrowałam lasek na terenie kampusu, wspięłam się na Likavittos, podziwiając opuncje i agawy (na niektórych podpisali się rodacy - część imionami, część nazwami części ciała). Odprowadziłam tam wzrokiem zachodzące słońce (czyli rzucałam na nie czasem okiem znad książki o Schliemannach), które to słońce zrobiło obserwatorom psikusa i zamiast grzecznie zanurzyć się w morzu, zniknęło gdzieś w połowie drogi, między górami i chmurami pędzącymi z prędkością wiatru.

Potem jakiś pan z aparatem poprosił mnie i książkę, żebyśmy posiedziały jeszcze chwilę, to nam zrobi zdjęcie. Książka bardzo chciała, więc zostałam. Nie wiem, po co jej to, bo i tak się nie dowie, jak wyszła ;).

Bo ja to wcale nie jestem tego ciekawa, prawda?

środa, 14 stycznia 2009

Garść wieści i radość ze sprzętów kuchennych

Miało być o specyficznej wadzie, jaką posiada moja walizka. Otóż wadę tę stanowi jej właścicielka, co swoje roztrzepanie podniosła do takiego poziomu, że... pierwszy (i, ma nadzieję, ostatni) raz spóźniła się na samolot. W dodatku spóźniła się całe pięć minut. Domysłom czytelników pozostawiamy zagadnienie: "jak można być przekonanym, że leci się o 16, skoro w papierach jak wół stoi, że wylot o 15?". Dość, że za możliwość dotarcia do Aten następnego dnia jestem dłużna koleżance 50€, które mi pożyczyła (inaczej koczowałabym do dzisiaj na lotnisku i śpiewała, licząc, że mi ktoś zapłaci za zamilknięcie) i tyłek (który mi tym samym uratowała), oraz niemożebnie wdzięczna za ratunek w trudnej chwili i przechowanie jeszcze przez jeden dzień. Cóż, mądrość kosztuje, a i tak ponoć mogła więcej :).
Pożytek z tego przedłużonego pobytu był taki, że po pierwsze, obejrzałam trochę Berlina, po drugie, zdenerwowałam się tak, że na trochę mi przeszedł kaszel, po trzecie, zrobiłyśmy z M. naleśniki (my = ja nalewałam ciasta do filiżanki, która robiła za chochelkę). Poszłam też do kościoła, ale przeliczyłam się w ocenie swojego niemieckiego - nawet kazanie dla dzieci mnie przerosło.

Na drugi samolot zameldowałam się jako jedna z pierwszych i tym razem doleciałam szczęśliwe. Walizka odstukała swoje na górko-dołkowych ulicach i znalazłam się w domu.

W domu całkiem zimno. Na dworze za to temperatura sięga 17°C, wiatr wieje radośnie, niebo w większości burzowe, czasem pada - klimat przypomina naszą wiosnę, raj na ziemi i już. Aż się nie chce wracać ze spaceru, chociaż to miasto, nie przyroda.

Mandarynki się kończą, niestety, więc przerzuciłam się na pomarańcze. Też mają liście :)

Oprócz tego zostałam wczoraj szczęśliwą posiadaczką tostera, który działa i nie gasi światła przy okazji działania (moja nowa współlokatorka znalazła jakiś w komórce z pralką, ale mówiła, że jak się go włączy, robi się ciemno). I cieszę się jak głupia. Można się śmiać :)

Tyle ateńskich wieści na razie, bo czas sprawdzić, czy biblioteka nie strajkuje przypadkiem (albo, co bardziej prawdopodobne, celowo).

A propos biblioteki, komunikacja miejska podniosła cenę biletu jednorazowego. Jak szanownej komunikacji nie wstyd?

niedziela, 11 stycznia 2009

Plecak i walizka, czyli sprawa śliska

Nigdy nie rozumiałam wielbicieli podróżowania z walizkami na kółkach. Owszem, mają one pewne zalety: kółka, regularny kształt, który nie zmusza do biegania na lotnisku do bramki z napisem "oversize luggage", sporą pojemność i szyferek, którym można uspokoić obawy o zawartość. Niemniej, walizki na kółkach to bardzo wyspecjalizowany typ bagażu. Na idealnie równej powierzchni sprawdzają się idealnie. Ale niech się trafią schody, a walizka zatrzymuje się i z głupią miną czeka, aż się ją weźmie na ręce. Niech się trafi nierówny chodnik, a rozpaczliwie próbuje zachować równowagę, kiwając się na boki jak pijany okręt w trakcie burzy. Niech się trafi chodnik w stanie między spadnięciem śniegu o odśnieżaniem - będzie marudzić i wlec się strasznie, a jeżeli w dodatku śnieg zdąży się lekko zbrejować, najprawdopodobniej przekonamy się, że nasza kochana walizka potrafi wydawać z siebie całkiem nieeleganckie posiorbywanie i będziemy musieli się za nią wstydzić, że taka niewychowana. Jeżeli zabierzemy ją na spacer po zaśnieżonym i wyżwirkowanym chodniku w Berlinie, zafascynowana nałapie w kółka tyle żwirku, ile tylko się da, a potem w domu rozrzuci go po pokoju i będzie z siebie dumna. My mniej.

Dlatego właśnie nie należy lekceważyć plecaków, które dotrą wszędzie - chociaż czasem za cenę lekceważenia pleców (i kolan!) ;).

Moja walizka posiada wszystkie wymienione wady, wspólne dla walizek tego świata. Ma jednak jedną wyjątkową, o której już w najbliższym odcinku...

piątek, 9 stycznia 2009

Praktyka czyni mistrza

Mama twierdzi, że mój dzisiejszy kaszel podoba jej się zdecydowanie bardziej od wczorajszego.

Nic dziwnego, pół nocy ćwiczyłam ;).

I z tym optymistycznym akcentem wyruszam na kolejny podbój Berlina.

środa, 7 stycznia 2009

W oparach eukaliptusa

Zima widziana z okna jest piękna. Bardziej z bliska pewnie nie będę miała okazji się z nią spotkać, bo spędzam czas na przekonywaniu się usilnie, że wcale nie jestem chora, wcale mnie nie wyrzucą z samolotu za przekraczanie kaszlem dozwolonego poziomu decybeli, nie mówiąc już o tym, że zlinczują mnie współpasażerowie z pociągu za rażące rozsiewanie zarazków.

W Atenach jest w dzień więcej stopni powyżej zera niż u nas poniżej w nocy, ale za to pada. Udało mi się uniknąć deszczu przed wyjazdem, to po powrocie będę zmuszona na dzień dobry kupić ponton :).

Walizka prawie spakowana - zadziwiająco lekka, pierwszy i jedyny raz pewnie nie będę się musiała zastanawiać, czy już mam nadbagaż, czy znowu trafię w limit z dokładnością do 300 gramów.

A pierwsze, co zrobię po powrocie, to wyeksmituję z lodówki wszystkie podejrzane substancje. Bo mojego sympatycznego współlokatora raczej o taką inicjatywę nie podejrzewam (grunt, że czasem myje po sobie szklanki i nie zostawia ubrań w pralce na kilka dni;).

No, może drugie. Pierwsze będzie sprawdzenie, czy klucz pasuje, internet działa, i czy dokwaterowali kogoś nowego :)

niedziela, 4 stycznia 2009

Na Nowy Rok

Chciałam pójść w ślady Kronprinses i napisać dużo dobrych rzeczy o starym roku, ale ponieważ kilka granicznych dni spędziłam pokasłując i oglądając kolejny grecki serial (który miał taki plus i zarazem minus, że się nie skończył całkowitym happy endem), a w Sylwestra się nie pisze notek, tylko stara pamiętać, że się ma makijaż, termin ważności noworocznych refleksji minął.

W związku z tym, skracając rzeczonego refleksje do minimum, wyznam w sekrecie, że mam nadzieję, że w tym nowym roku raz w życiu uda mi się wziąć do pracy i ją ukończyć (to życzenie, na postanowienia szkoda strzępić języka;).

W minionej mniej więcej dekadzie spotkałam wielu ludzi. Część z nich spotykam do dzisiaj i robimy razem różne dziwne rzeczy. I chciałam tym wszystkim ludziom od dziwnych rzeczy, dziwnych rozmów i dziwnych pomysłów powiedzieć, że co jakiś czas otwieram oczy i uświadamiam sobie, że mam naprawdę wielkie szczęście w życiu, że Was spotkałam.

Tak, do Ciebie mówię :).