niedziela, 28 grudnia 2008

Koleje losu, albo raczej losy kolei

Weekend majowy przyjdzie nam spędzić z Kronprinses (skoro ona mi pisze po nicku, to ja jej też będę, a co!;) na przemieszczaniu się między dworcami i udawaniu miłośniczek kolei, o ile zdecydujemy się koniec końców również na powrót pociągiem, bo godziny są dość niefortunne i grozi nam mało radosne w skutkach spóźnienie się na samolot.
Poszukiwany szybki transport z Konsta... Istambułu do Salonik, preferowana godzina przyjazdu: 8 rano. A, i w miarę możliwości tani, więc droga lotnicza chyba odpada :).

Kontakt ze stronami internetowymi greckich i tureckich kolei państwowych jest bardzo rozwijający. PKP jak jeździ, tak jeździ, ale pociąg na stronie można znaleźć bez problemu. Rozkłady jazdy dla Berlina? Nie ma na co się skarżyć (może poza cenami).
Koleje tureckie budzą we mnie pewien niepokój, związany z prostym faktem, że tureckiego to ja ani w ząb, może poza paroma nazwami potraw, które zadomowiły się w greckiej kuchni i udają, że są tam od zawsze. Wprawdzie wersja angielska też istnieje, ale kiedy się klika tam, gdzie obiecują szczegółowe informacje, ląduje się na jakiejś stronie, gdzie tychże informacji ni skrawka.

Na stronie OSE (grecki odpowiednik PKP) za to wyszukiwarka wita przychodzącego już w drzwiach, ale przy próbie wydobycia od niej jakiegokolwiek rozkładu uśmiecha się głupio i na tym koniec. Owszem, zdarzają się dni, kiedy działa, ale najwyraźniej dotyczy to dni nielicznych i absolutnie losowo wybranych. Ostatni zaobserwowano na początku września :).

Najpiękniejsza w tej stronie jest jednak lista stacji. Nie dlatego, że greckie nazwy z natury swojej ładnie brzmią, przynajmniej niektóre, ale ze względu na pewną położoną nad Bosforem stolicę. Dla świata to Istambuł, ale dla Greków pozostaje nieodmiennie Konstantynopolem, czy też po prostu Miastem (Poli), i tylko tak o niej mówią. Linie kolejowe o zasięgu międzynarodowym to jednak trochę inna bajka, więc jakoś trzeba sobie poradzić. Poszukiwanie złotego środka często prowadzi na skrzyżowanie z absurdem, i tak na liście stacji mamy, owszem, "Istanbul", ale... schowany pod literą K.

Szukającym życzymy powodzenia :).

czwartek, 25 grudnia 2008

Nie swoimi słowami

Nad uśpioną Galileą
Światło mroki skrą przecięło
I poniosło wieść po świecie -
Pan się rodzi w Nazarecie!
Niech, kto żyw, koszulę wdzieje
I podąża do Betlejem,
Tam na sianku, wśród bydlątek
Życie boski ma początek.

O! Radosna wieść!
O! Radosna wieść!
Nieście wieści tej zarzewie
Tym, co w lęku, w bólu, w gniewie!
Idźcie wszyscy
Do kołyski
Oddać cześć!

Rzymskiej nocy posąg lity
Jeszcze światłem lśni - odbitym,
Lecz nie pojmą zimne bryły,
Że bezsilna - władza siły:
Bez legionów, twierdz i złota
Świat odmieni Król Żywota,
Pan oraczy i pasterzy
Co w człowieka świętość wierzy.

O! Podniosły hymn!
O! Podniosły hymn!
Głoście hymnu tego tony
Trwożnym, słabym, poniżonym!
Nieście dzięki
Do stajenki -
Runie Rzym!

Na bezdroża, uroczyska
Gwiazda jak drogowskaz błyska:
Poprowadzi w kraj nieznany
Trzy królewskie karawany
I w zdumione zajrzy twarze,
Gdy im cel podróży wskaże.
Padną władcy na kolana
Uznać w Synu Cieśli - Pana!

O! Szczęśliwa noc!
O! Szczęśliwa noc!
Pobłogosław, Jezu, plemię
W krwi zrodzonych na cierpienie,
Królom, łykom,
Śmiertelnikom -
Daj nam moc!


Jacek Kaczmarski
25.8.1993

wtorek, 23 grudnia 2008

Życzenia?

Nie mam w tym roku głowy do życzeń za bardzo, przyznaję bez bicia. Nie to, żebym komuś nie życzyła dobrze :).

Krótko zatem: na tę Noc Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkim i sobie przede wszystkim, żebyśmy wreszcie przemówili ludzkim głosem.

sobota, 20 grudnia 2008

Uroki podróży

Podróże kształcą. Podobno. A na pewno potrafią być interesujące.

Moja tegogrudniowa zaowocowała kilkoma nowymi znajomościami, rozrośnięciem się szalika o metr, doświadczeniem po raz drugi w życiu turbulencji, zachwytem nad komunikatami na Hauptbanhof i jeszcze większym zachwytem nad tym, że znalazłam właściwy peron zanim się na dobre pogubiłam.

Oprócz podróżnych przyjemności zmiennych istnieje co najmniej jedna stała: moment startu. Lubię latanie (chyba, że mi zatka uszy, bo wtedy przez całą resztę dnia słyszę dziwnie), uwielbiam widoki przez okna - zarówno chmury w dzień, jak i miasta w nocy, kiedy wyglądają jak żar po wielkim ognisku, ale dla samego startu mogłabym podróżować z dużą liczbę międzylądowań tylko po to, żeby doświadczyć tego przyspieszenia i oderwania się od ziemi.

Nie leczyć, niegroźne :).

piątek, 19 grudnia 2008

Czy się wraca i co się zastaje

Chciałabym powiedzieć, że wróciłam, ale nie do końca wiem, czy mogę tak powiedzieć, bo właściwie to w tej chwili w domu jestem przejściowo, a przynajmniej czasowo stale żyję w Atenach. Tkwię sobie zatem w dylemacie, które, wyjazd, które powrót, ale nie porusza mnie on szczególnie, ponieważ o wiele bardziej absorbujący uwagę i energię jest szok termiczny oraz próba odnalezienia się na własnym gruncie.

Szok termiczny w miarę oczywisty, bo w Atenach jest teraz dalej kilkanaście stopni i słońce, a w Warszawie śnieg, deszcz i chmury. Kocham moje miasto miłością rodzinną, ale pogoda jest całkiem obiektywna :).

Odnajdowanie się z tego wynika, że pod moją nieobecność ktoś sobie na gruncie rzeczonym pobuszował, więc pierwszy wieczór upłynął głównie na bieganiu po domu i wydawaniu okrzyków: "Kto zwędził moje (krzesło, lusterko, lampkę z biurka, listwę od komputera, czajnik*, wszystkie rozpinane swetry**)". Na szczęście wszystko się znalazło i pozostaje tylko odkurzyć półki z książkami, którym się dostało białym, remontowym pyłem.

Strach pomyśleć, co będzie w kwietniu!

*czajnik akurat wiedziałam, tyle dobrego.
**też wiedziałam, bo sama dałam pozwolenie, ale pod warunkiem, że po powrocie wszystko będzie gotowe do użycia, więc poszłam do szafy Ktosi i zwędziłam jej w ramach słusznego rewanżu jeden z jej swetrów. Ale to walka o przetrwanie, twarda i brutalna - kto się nie ubierze, ten ma potem przekichane ;).

środa, 17 grudnia 2008

Bałwankowe migracje

Przyszła zima i bałwanki odlatują na północ. Pakują się i jadą odwiedzić rodzinę, być może dotknąć śniegu i oczywiście porządnie zmarznąć.

Zanim jednak bałwanki trafią do swojego naturalnego klimatu, muszą przejść aklimatyzację, a ponieważ lecąc na południe zostawiły swoje śnieżne ubrania w domu, grozi im poważny szok termiczny.

Dlatego nocą bałwanki siedzą i robią pracowicie na drutach szaliki, żeby chociaż trochę osłonić się przed mrozem.

Mój ma już 78 cm. :)

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Próba lotofagii

Jeżdżenie do obcych krajów ma taką zaletę (albo wadę), że można spróbować różnych dziwnych rzeczy do jedzenia*. Kiedy się jest Cypryjczykiem na wycieczce w Polsce, szok kulturowy zapewniają pierogi. Kiedy się pojedzie kopać do Rosji, ma się szansę na przykład na marynowanego węża (brzmi imponująco, ale smakowało zupełnie normalnie) albo suszone mandarynki i cytryny (interesujące, ale jedna na próbę w zupełności wystarczy; figi i morele za to, chociaż przyziemne, są fantastyczne). Można się też nauczyć żywić fasolką w sosie pomidorowym (jedna puszka, a tyle radości!), albo też sprawdzić doświadczalnie, jak to jest dzień w dzień przez miesiąc dostawać na obiad kurczaka z makaronem (przepraszam, raz były dla odmiany kotlety).

O dziwnym jedzeniu w Grecji nie ma co się rozpisywać, po pierwsze dlatego, że się na tym nie znam jakoś szczególnie, po drugie dlatego, że grecka kuchnia akurat w Polsce jest w miarę dostępna (co prawda głównie jej wąska, acz dobrze rozpoznawalna reprezentacja w postaci sałatki greckiej i tzatziki), a po trzecie dlatego, że jest późno.

A jako że jest późno, opowiem Wam tylko o przygodzie z lotosem. Nie wiem, jak to się po naszemu nazywa i czy w ogóle (to znaczy, czy "lotos", czy "owoc lotosu") jakoś specjalnie, w każdym razie to taki owoc, który wygląda trochę jak pomidor, ale z przewagą niepomidorowatości. Jest bardzo słodki, strasznie się klei (pewnie dlatego nikt nie mógł opuścić kraju Lotofagów) i smakuje jak coś, czego się bardzo chciało spróbować, ale się odkryło, że raz wystarczy.

A że się ma talent i z rozpędu nabyło się było tych lotosów cały kilogram, to trzeba je jakoś zagospodarować. Na ozdobę pokojową przerobić się raczej nie dadzą, bo za miękkie, ćwiczenie żonglowania z tego samego względu odpada. Drogą eliminacji wyszło, że najlepiej będzie przekształcić je w dżem.

Tutaj spuśćmy zasłonę milczenia na chaos, jaki przy tej okazji powstał w kuchni - cóż, życie to szukanie powołania, a ja dzisiaj odkryłam, że elementem mojego robienie dżemu z lotosów bynajmniej nie jest (nie, spokojnie, nic nie wybuchło i ścian malować też nie będzie trzeba). Czy jest jadalny, okaże się w domu, o ile ktoś odważy się spróbować (i na pewno nie będę to ja!).

Ale przynajmniej mogę powiedzieć, że zmierzyłam się z dżemem z lotosów - przynajmniej brzmi dumnie :).


*Oczywiście nie trzeba nigdzie jeździć, McDonald's jest na każdym rogu prawie i można iść zjeść coś dziwnego tam.

sobota, 13 grudnia 2008

Przejścia na przejściach

Uniwersytety ciągle w stanie strajku: na Ekonomicznym palą ognisko na dziedzińcu (o ile można to tak nazwać) i wygłaszają płomienne przemówienia, a teren wokoło jest usiany ulotkami antypolicyjnymi i ogólnoanarchistycznymi; Politechnika obwieszona transparentami i z murami zapisanymi hasłami o treści identycznej, jak wspomniane ulotki, kontynuuje swoje tradycje; na "moim" wreszcie wydziale nie ma czego szukać, chyba że czerpie się szczególną przyjemność z całowania klamek bibliotecznych.
Czy sytuacja polityczna w kraju, gdzie się pojechało pisać magisterkę, stanowi dostateczne wytłumaczenie dla kraju ojczystego, gdzie tę magisterkę trzeba w terminie przywieźć?

Prywatnie wątpię.

A propos kraju ojczystego i studiowania - prawo Murphy'ego numer x powinno brzmieć: "Jak długo sprawdzasz swoje konto w poczcie uniwersyteckiej, będą na nie przychodzić tylko mało ważne i jeszcze mniej interesujące wiadomości. Jeżeli jednak w końcu o nim zapomnisz, na pewno przyjdzie Bardzo Ważny Mail i przeczytasz go O Wiele Za Późno".

Wracając jednak do kraju czasowego pobytu: zamieszki już się chyba uspokajają, znaczy - chyba już wiele więcej nie spalą. Dzisiaj ofiarą koktajlu Mołotowa padł jakiś samochód (informacja za portalem in.gr), ale poza tym toczył się głownie dialog między policją a demonstrantami, w którym każda ze stron używała charakterystycznych dla siebie środków wyrazu: ci drudzy zastępowali słowa koktajlami Mołotowa i kamieniami, ci pierwsze odpowiadali gazem łzawiącym.

W obłok tegoż gazu wpakowałam się byłam i ja, bo chciałam tylko przejść przez ulicę, ale zatrzymał mnie widok psa:



i tak się starałam zrobić mu zdjęcie, że nawet się nie zorientowałam, że powietrze coraz mniej przypomina powietrze. Zanim jednak zapłakałam się na śmierć, schowałam twarz w szaliku i z oburzeniem ewakuowałam się w najbliższą ulicę. Tam też trzeba było się przemieszczać ostrożnie, ale proszę się nie martwić, nic mi się nie stało, bo i też nie bardzo miało jak :).

środa, 10 grudnia 2008

Pytanie, spostrzeżenie i zagadka (bez rozwiązania)

Podchwytliwe pytanie:

Czym pod żadnym pozorem nie zdejmujemy frytek z patelni teflonowej?*

Spostrzeżenie kulturowe:

W Grecji reklamy wyglądają najczęściej jak nasze z wczesnych lat 90-tych. Czyli zachwycać się średnio jest czym na ogół. Za wyjątkiem może tej:



Napis pod ostatnią tabliczką to mniej więcej: "Nie strzelać bez powodu" (pochodzi zapewne z któregoś z miejsc, gdzie mieszkańcy mają zwyczaj strzelać od czasu do czasu do znaków drogowych), a kluczowy tekst brzmi: "Ponieważ żyjemy w Grecji, GPS jest niezbędny".

Drugą różnicą między polskimi a greckimi reklamami (tym razem na korzyść greckich) jest to, że tutaj w telewizji reklamują książki. Nie czytałam żadnej z nich, ale to raczej czytadła w większości, niemniej - in plus się liczy.

Zagadka:

Dzisiaj miał miejsce strajk generalny. Ergo, ulice były w znacznej większości puste. Niestety, zniknęły również autobusy, ale nie całkiem. Mianowicie na całej interesującej mnie trasie jeździły czasem, owszem, ale wszystkie co do jednego w drugą stronę. I co się z nimi dzieje, kiedy tam dojeżdżają? Wjeżdżają do tunelu teleportacyjnego i z powrotem znajdują się na początku trasy?


*palcami, proszę szanownych Czytelników. :)

wtorek, 9 grudnia 2008

Historia nie jest miła w dotyku.

Chińską (ponoć) klątwę "Obyś żył w ciekawych czasach" znają chyba wszyscy. Można ją znaleźć między takimi jak: "Oby bogowie wysłuchali twoich próśb" i "Oby zainteresowali się tobą Ci Na Górze".

Ostatnie trzy dni zdecydowanie można zaliczyć do ciekawych czasów. Strajki i manifestacje są w Grecji na porządku dziennym. Rano przed wyjściem z domu lepiej sprawdzić, czy będzie jeździć metro, głównymi ulicami przemieszczają się pochody z rozlicznymi transparentami skandujące hasła. Ale zamieszki na taką skalę nie miały w Grecji miejsca od lat wielu. Podpalenia, bójki z policją, kamienie i koktajle Mołotowa kontra gaz łzawiący, tarcze i pałki. Chaos w większych i mniejszych miastach i miejscowościach, z Atenami, Salonikami i (dzisiaj) Patrą na czele. Czwarta noc z rzędu...

W poniedziałek w centrum miasta można było oglądać powybijane szyby w sklepach - z wyjątkiem tych, które spaliły się całkiem. Dzisiaj nie wyszłam wcale z domu (uniwerek zawiesił na dwa dni działalność edukacyjną z powodu żałoby, a spacery po rzeczonym centrum odradzali), więc nie wiem, jak wszystko wygląda teraz, ale mówią, że przypomina obraz po bombardowaniu. W telewizji reportaże na żywo bardziej lub mniej, debaty, kłótnie, dywagacje i politycy. I czasem reklamy.

Historia z bliska jest interesująca. Ale tym razem nie w pozytywnym sensie tego słowa.

sobota, 6 grudnia 2008

Prawo czy lewo?

Ateńskie ulice to oczywisty dowód na to, że sygnalizacja świetlna jest w Grecji importem stosowanym raczej dla ozdoby. Ruch drogowy zdaje się przechodzić na jej istnieniem do porządku dziennego i dalej beztrosko, a nawet z powodzeniem stosuje się do prostego i po stokroć starszego prawa dżungli.

Prawo dżungli respektuje podstawowe potrzeby człowieka, w przeciwieństwie do zimnych i bezdusznych świateł: jeżeli potrzebujesz zmienić zwrot ruchu i przenieść się na przeciwległy pas, proszę bardzo - nic to, że rzeczone pasy dzieli kawałek chodnika wystającego nad asfalt jakieś 20 cm - skacz śmiało!

Jedziesz motocyklem albo skuterem i masz problem z wyprzedzeniem samochodu? Przecież to żaden problem, przyjazny chodnik przerzuci cię kilkadziesiąt metrów dalej i spokojnie włączysz się do ruchu.

Jedziesz autobusem i chcesz porozmawiać z kolegą po fachu? Otwierasz drzwi, żeby mógł cię słyszeć i możecie spokojnie prowadzić dialog przez całą szerokość ulicy. Ewentualnie zatrzymać się obok niego i porozmawiać w bardziej cywilizowanych warunkach. Te klaksony z tyłu to tylko wyraz aprobaty i sympatii dla tego, że umiecie znaleźć oazę spokoju w szalonym pędzie życia.

Jesteś pieszym? Jestem. Więc idę, kiedy mi pasuje, z radością daltonisty przemierzam ulicę nurkując między samochodami, autobusami, trolejbusami i niezliczonymi jednośladami. Jedyne, co trzeba wziąć pod uwagę, to czy wyjdę z tego cało. Całą resztę pal sześć.

Przechodzenie przez główną ulicę w godzinach szczytu wygląda jak gra komputerowa. Ludzik idzie kawałek, zatrzymuje się, żeby przepuścić pojazdy, wchodzi w kolejną lukę i tak dociera na drugą stronę ulicy. Mistrzostwo dla pana, który dzisiaj wpasował się idealnie między dwa motocykle. Takie rzeczy tylko na Stadiou!

Uliczne prawo dżungli ma właściwie tylko dwie wady: jeżeli naprawdę musisz gdzieś szybko dojechać, wsiądź na motor, albo zapomnij. A ta druga to problem z dostosowaniem się do polskich kulturalnych przejść potem.

Więc w razie czego proszę mnie pilnować, żebym swojej olśniewającej jak świeżo wymyte kafelki kariery naukowej nie zakończyła gdzieś pomiędzy dwoma wyzywająco czerwonymi światłami :).

środa, 3 grudnia 2008

W gaju herosa Akademosa

Odcinek pierwszy serii "Mało znane miejsca archeologiczne Aten".

Żył sobie dawno temu heros Akademos. Czy też, być może żył, a na pewno poświęcono mu gaj. W gaju tym rosły drzewka i uczniowie Platona wzrastali, a przynajmniej takie było założenie.

Dzisiaj wybieramy się z wycieczką poglądową do pozostałości sławnej Akademii.

Najpierw przechodzimy przez tory, a na przejściu, jak to na przejściu, najpierw patrzymy w prawo:



a potem w lewo:



Ponieważ nic nie jedzie, kierujemy się przed siebie. Po przekroczeniu torów i niezbyt skomplikowanego, jeżeli nie liczyć zastawionych czym się da chodników, labiryntu uliczek, natrafiamy na drogowskaz*:



Znajdujemy teren zielony otoczony płotem, ale bez tabliczki, więc pewności stuprocentowej, że to już tu, nie mamy. Wchodzimy zatem do środka i rozglądamy się ostrożnie:



Drzewka, psy, plac zabaw w tle, interesujących kamieni niet. Rozglądamy się dalej - o, tam coś jest:



Faktycznie, jakieś kamienie są, ale nic nie mówią. Rozglądamy się jeszcze raz:



Wreszcie oczy natrafiają na niepozorną ścieżkę. Może ona zaprowadzi do celu?



I wreszcie pokazują się ruinki. Niezbyt okazałe, ale za to tonące w grudniowym słońcu:



Za sosnami ukrywają się kolejne gromadki zorganizowanych kamieni:



I następne pod drzewem tym razem liściastym:



Na samym końcu ścieżek kamienie niezrzeszone, porzucone w krzakach:



A za końcem czeka, o dziwo, tabliczka. Jedyna w całej okolicy, za to jednoznaczna:



Czy może Platon siedział tu?



A może tutaj?



Zapewne ani tam, ani tam, bo jedno i drugie wygląda mało platońsko.

Niestety, niczego więcej na temat na miejscu nie da się dowiedzieć, ponieważ brak jakichkolwiek oznaczeń poza widoczną powyżej niebieską tabliczką.

Plus dla Ministerstwa Kultury za zrobienie z tego parku archeologicznego, jak to się ładnie po grecku nazywa, drugi za schowanie ruinek w gustownych krzewach, ale za opis zdecydowany minus, bo opis zerowy.

*proszę się nie dać nabrać, tablicę znalazłam dopiero wracając ;).

sobota, 29 listopada 2008

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Zaginęła: Motywacja do pracy.

Rysopis poszukiwanej: Niewysoka, przy słabszym oświetleniu wydaje się wręcz niska. Z charakteru chwiejna, sposób bycia nieśmiały. Włosy nieokreślonego koloru, jasne oczy, spojrzenie niepewne, lekko zgarbione plecy, sprawia wrażenie, jakby nie była w stanie sama ustać na nogach. Budzi współczucie. Ubrana w zmęczenie, warstwy znoszonych zainteresowań i przykurzoną, ale ciągle jeszcze nową pasję. Na lewym ramieniu wytatuowany napis "szukam sensu życia" (niewielkie, czarne litery).

Ktokolwiek napotkałby ją na swojej drodze, proszony jest o udzielenie niezbędnej pomocy i zawiadomienie właścicielki, która odczuwa dotkliwy brak zaginionej.

Niewykluczona nagroda.

piątek, 28 listopada 2008

Nie tylko niebo bywa niebieskie

Niebieskie są również elementy greckiej flagi, niebieskie mogą być oczy, trafiają się niebieskie foliowe torebki (chociaż to w nikim raczej głębokich uczuć nie budzi), zafarbować na niebiesko można białe kwiaty. I dobrze. Gorzej, że również mój prywatny komputer wyposażony w tak sławny, że aż niesławny produkt Microsoftu, wykazuje ostatnio upodobanie do wspomnianego koloru, a co gorsza demonstruje to upodobanie wyrzucając w różnych (ale zdecydowanie za częstych) odstępach czasu niebieski ekran pełen białych literek. Musi mu ta zabawa dawać porządnego kopa, bo doznaje chwilowego zamroczenia, a potem podnosi się chwiejnie i udaje, że wszystko w porządku. Jednak niezdrowego upodobania ukryć się nie da, zdradza go częściowa amnezja (nie bardzo potrafi sobie przypomnieć, co się działo na przestrzeni kilku ostatnich minut) i rozproszone po pulpicie zdezorientowane ikony.

W wieku moim podzielnym przez sześć liczb parzystych i dwie nieparzyste przyszło mi żałować. Żałować mianowicie, że, będąc córką informatyka, za młodych lat zamiast nauczyć się czegoś poważniejszego przyswajałam wyłącznie kolejność katalogów, które trzeba wpisać w DOSie, żeby można było pograć w lemingi. Era lemingów minęła, a teraz byle system myśli, że może na mój widok grać na nosie.

A niedoczekanie Waszej Systemowatości!

Obawiam się bowiem poważnie, że jeżeli szanowny* System nie raczy dojść do siebie jakimś cudownym sposobem, każę konkurencji zająć jego partycję i będzie sobie mógł niebieskimi ekranami świecić w lustro (ciekawe, czy skutek byłby podobny, jak w przypadku Bazyliszka?). A cierpliwość moja niewyczerpana nie jest, więc w przypadku braku poprawy nawet najładniejsze greckie literki, proszę Visty, nie pomogą.

*zwrot wyłącznie grzecznościowy

poniedziałek, 24 listopada 2008

FAQ, czyli Pytania, Które Padają Zawsze

Według częstotliwości zadawania, od najrzadszego:


1. Czy te robaczki to cyrylica?

Nie, to alfabet grecki. Stary jak coś bardzo, bardzo starego.


2. W Grecji są grekokatolicy, prawda?

Nie, w Grecji dominuje kościół orto-doksyjny. Czyli prawo-sławny.


3. Czy stara greka bardzo się różni od nowej?

I tak, i nie. W każdym razie, znajomość żadnej nie jest wystarczająca do tego, żeby bez przeszkód porozumiewać się w tej drugiej, ale przejście ze starej greki do nowej jest mniej traumatyczne (jeżeli nie liczyć szoku estetycznego).

sobota, 22 listopada 2008

Kto odważny?

Jeżeli ktoś jest gotów rzucić wyzwanie grawitacji, proponujemy spędzić godzinę na tej oto ławeczce:
Pion i poziom wyznaczają ramy zdjęcia, żeby nie było :).

czwartek, 13 listopada 2008

Kilka drobnych zlosliwosci

Pogoda poczula sie chyba do odpowiedzialnosci, bo dzisiaj swieci slonce i mozna isc na spacer bez ryzyka zamarzniecia (ryzyko przejechania na zielonym swietle pozostaje bez zmian).

Milosnikom gier losowych goraco polecamy greckie stypendia rzadowe. Nic nie podnosi poziomu adrenaliny bardziej niz oczekiwanie najpierw na decyzje o przyznaniu tegoz stypendium, a potem na chwile, kiedy wreszcie dostanie jakies pieniadze (przy czym tego drugiego przypadku historia jeszcze nie odnotowala, wiec napiecie nadal rosnie). Niemniej, brak finansow ma swoje zalety - mistrzostwo niskobudzetowej kuchni w tydzien murowane!

Zagadka na ten tydzien: po co w uniwersyteckiej pracowni kamery internetowe, skoro programow, ktore wymagalyby ich uzycia, lub przynajmniej na nie pozwalaly, ani na lekarstwo?
Dodatkowe pytanie: ile lat zajmie administratorom odkrycie istnienia Firefoksa?

wtorek, 11 listopada 2008

Kiedy słoneczko nie grzeje tak cudnie

Północ źle znosi lato. Południe natomiast ma zauważalne problemy z zimą. Nie to, żebym przez ostatnie trzy miesiące miała ogrzewanie w pokoju, ale chmury nad palmami budzą poczucie niesprawiedliwości losu.

Ateny od kilku dni toną w chmurach, z których jak dotąd żaden deszcze jeszcze na szczęście nie spadł, ale wygląda to wszystko razem jak żarówka pewnej firmy, czyli wisi i grozi.
Termometr na ulicy twierdził, że jest 20 stopni, ale albo wiatr zabrał z nich co najmniej trzy czwarte, albo te trzy czwarte były propagandą. Tak czy inaczej, raj zaczyna przypominać raj przed potopem, a ja powoli rozglądam się za kaloszami i pontonem, bo jeżeli będą tu szaleć takie ulewy, jak czasem we wrześniu, to jedno i drugie bardzo się przyda.

Moje mieszkanie wykazuje bliskie pokrewieństwo z piwnicą i lodówką. Lodówka wprawdzie się nie przyznaje, a z piwnicą nie miałam jeszcze okazji rozmawiać, ale coś mi mówi, że jednak się nie mylę.


Akropol w chmurach.


Słońce broniło się dzielnie...

...ale dzisiaj znowu chmury przejęły niebo i wiszą nad górami (widok z 8 piętra Wydziału Humanistycznego; nie wiem, czy tam wolno chodzić;).

piątek, 7 listopada 2008

Metafora*, czyli z greckiego: transport

Ateńskie autobusy dostarczają interesujących przeżyć.

Trzeba na przykład patrzeć uważnie, w co się wsiada, bo w środku żadnej informacji na temat nie ma. Pewnie dlatego, żeby zmiana numeru kosztowała mniej zachodu. Dojeżdża sobie taki autobus do pętli, podchodzi inny kierowca i pyta: "Czym ty przyjechałeś?", "A co, nie zmieniłem?" - odpowiada ten pierwszy, wciska odpowiedni guziczek, na wyświetlaczu pojawia się nowy numer z nową trasą i można jechać dalej.

Warto zaprzyjaźnić się z mapą komunikacji miejskiej (można ją pozyskać drogą wzięcia ze stojaka na lotnisku), ponieważ sugerowanie się nazwami przystanków może być mylące. Dla przykładu, mamy linię 220 kursującą na linii Akadimias-Ano Ilisia, 221 z Akadimias do Panepistimioupoli (czyli kampus uniwersytetu - rosną tam sosny, akademiki i kilka wydziałów) i 235 Akadimias-Zografou. Na pierwszy rzut oka widać, że startują z tego samego miejsca, ale dopiero na miejscu okazuje się, że wszystkie w tym samym miejscu również kończą. Wot, tiechnika, jak w starym dowcipie.

Zabawnie wygląda spotkanie dwóch autobusów na drodze, której szerokość pozwala na przyjazd tylko jednemu. Stają naprzeciw siebie, patrzą sobie głęboko w maski, po czym jeden wycofuje się, a drugi zjeżdża na wysepkę kawałek dalej, żeby przepuścić ten pierwszy. Przygodni widzowie oddychają z ulgą - jeszcze jeden konflikt udało się rozwiązać pokojowo.

Równie zabawnie wygląda skrzyżowanie obserwowane ze środka środka komunikacji, który wjechał na to skrzyżowanie (trzeba nadmienić, że to było duże skrzyżowanie, z dużą ilością świateł, przejść i zirytowanych środków lokomocji) na swoim czerwonym świetle, blokując drogę licznie przemieszczającym się po ulicy samochodom. Trudno się dziwić, że klaksony i spojrzenia poszły w ruch?


*akcent na ostatnią sylabę prosimy :)

środa, 5 listopada 2008

Porady drobne

W dzisiejszym odcinku: nie polecamy otwierania płynu do mycia naczyń zębami. Nawet jabłkowy smak w tej sytuacji nie pomaga i można się nieźle wpienić.

W przypadku zmiany koloru światła na czerwone po pięciu sekundach należy spokojnie kontynuować przechodzenie przez ulicę. Takie sprawy są na porządku dziennym i kierowcy narobią więcej hałasu niż zwłok.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Pod Akropolem

Pod Akropolem, jeżeli się odpowiednio zgubi, można trafić na Anafiotika, czyli osiedle (a właściwie kilka uliczek) wyspiarskich domków. Zbudowali je na skałach mieszkańcy wyspy Anafi (nie wszyscy, rzecz jasna), którzy przenieśli się do Aten po odzyskaniu przez Grecję niepodległośc.

Pocztówkowe białe domki z niebieskimi (najczęściej) elementami, białe, bardzo wąskie uliczki, dużo kwiatów i koty. Śliczne, nostalgiczne, dość opustoszałe i trochę zaniedbane miejsce. Ludzi jest tam mało - nieliczni turyści, którzy się tam bardziej lub mniej celowo zabłąkają, i prawie niewidoczni mieszkańcy. Niemniej, ktoś tam z całą pewnością żyje, o czym świadczy całkiem nowoczesna niebieska szafka skrzynek pocztowych, na oko zupełnie z innego świata. Tak sobie po prostu wyrasta z ulicy.


Biała ściana, niebieska rama okienna, czarny kot. Nie przebiega drogi, ale czasem patrzy zagadkowo.



Doniczka. Znowu biało i niebiesko.


Domki, schody. W górze Akropol.


Schodki z towarzyszeniem ścian.


Kot strzeże przejścia. Strzeże tak skutecznie, że nikt nie wie, dokąd prowadzą te drzwi.

niedziela, 2 listopada 2008

Czy zielone, czy czerwone, przejście zawsze dozwolone, czyli garść wieści

Moi sąsiedzi preferują chyba zdrową kuchnię, przynajmniej tak by wynikało z zapachów unoszących się wieczorem w kamienicy - niedobór węgla z całą pewnością im nie grozi. Ciekawe tylko, jak sobie radzą z zapotrzebowaniem na inne składniki pożywienia?

Jeżeli chodzi o sprawy mieszkaniowe, koniec końców zdecydowałam się na umycie wanny. Teraz już widać, że kiedyś była biała.

"Mój" Francuz imprezuje w kuchni z kolegami Erazmusami, ale nie produkują węgla, tylko decybele. Niestety, ich zawartość pozostaje dla mnie głęboką tajemnicą. Decybeli znaczy, nie kolegów. Kolegów zawartości mniej więcej się domyślam.

Zaczynam powoli rozważać zarzucenie wycieczek w okolice Areopagu, ponieważ ile razy tam idę, zawsze przyłącza się jakiś Grek (statystyka - dwa razy, dwóch Greków). Niestety, Plaka ogólnie jest po tym względem "bezpieczna", dzisiaj dla odmiany na którejś z uliczek młody człowiek w koszulce Panathinaikosu zapytał, czy jestem artystką - twierdził, że to kwestia stroju; myślałby kto, że spódnica wystarczy, ale biorąc pod uwagę stopień zadżinsowania ulic... Drugi z kolei (pół Grek, pół Marokańczyk, jak się dowiedziałam) wziął mnie za Hiszpankę i tęż spódnicę usiłował powiązać z flamenco. Nieźle się zaczął ten sezon, w poprzednim byłam Turczynką i Francuzką (zdążyłam się już otrząsnąć z tego szoku, ale pierwszy rok był ciężki;).

Grecy, kiedy już uwierzą, że się mówi w ich języku i przestają odpowiadać po angielsku, zaczynają pytać. Standardowo muszą się dowiedzieć, skąd jesteś, gdzie się nauczyłeś greki i jaki jest twój znak zodiaku. Kolega w koszulce Panathinaikosu tym się wyróżnił, że o horoskopie nie wspomniał. Naprawdę jestem pod wrażeniem!

Ponieważ załatawianie spraw wstępnych ciągle trwa - czekam na telefon z ministerstwa i szykuję się na spotkanie z panią tutorką - z czystym sumieniem spędzam czas na rozrywkach kulturalnych. Czyli zwiedzam. Albo przynajmniej robię zdjęcia. Na razie zajrzałam do skarbów mykeńskich (pozdrowić tabliczkę Tn 316) w Muzeum Archeologicznym i Muzeum Epigraficznego, które to muzeum jest z kilku względów interesujące. Po pierwsze dlatego, że jest tam dużo inskrypcji. Po drugie dlatego, że żeby tam wejść, trzeba pokonać bardzo paskudną ulicę, a potem zadzwonić dzwoneczkiem. Po trzecie w końcu dlatego, że zwiedza się je indywidualnie, bo prawie nikt tam nie przychodzi. I pewnie dlatego wstęp jest wolny z założenia i nie muszę machać żadną legitymacją, żeby mnie wpuścili bez płacenia (greckie muzea państwowe są cudowne, albowiem studenci krajów Unii Europejskiej zwiedzają je gratis. nie czekać, przyjeżdżać!). Rozważam pójście tam i zapytanie, czy nie potrzeba kogoś do pomocy. Marzy mi się własny estampaż.

piątek, 31 października 2008

komunikacja

W Atenach slonce. Duzo slonca. W moim pokoju dalej go nie ma, ale staram sie caly dzien spedzac na ulicy, a tam swieci intensywnie.
Dzisiaj dzien drugiego podejscia do Ministerstwa Edukacji Narodowej i Wyznan Religijncych - tym razem udanego. Wczorajsze nie doszlo do skutku ze wzgledu na strajk metra. W centrum i okolicach zapanowal fascynujacy chaos, wiec zwatplilam w autobus i poszlam do internetu ogladac telenowele - dziala na szczescie, wiec moge spokojnie przyblizac sie do konca - bohaterka wlasnie stala sie piekna, a jeszcze 79 odcinkow.

Ministerstwo jest wielkie, biale, prezentuje sie dumnie i swieci. W srodku jest rowniez biale i ma mnostwo korytarzy, mnostwo identycznych drzwi z roznymi numerkami i, niespodzianka, bardzo sympatycznymi ludzmi w srodku. Jeszcze wieksza niespodzianka, tym razem zamiast zaniesc tone papierow i dostac jeden kwitek, dalam jeden kwestionariusz i dostalam tone zaswiadczen. Ciekawe, czy na ktores z nich mozna kupic znizkowy bilet na komunikacje miejska?

Wracajac do pieknych Aten, zawieramy powoli znajomosc, ja i atenska komunikacja. To znaczy, ja czasem musze z niej skorzystac, a ona jest - chyba, ze akurat cos nie jezdzi, jak na przyklad wczoraj metro. A wlasciwie kolejka naziemna, ktora czasem nurkuje w tunel dla przyzwoitosci, zeby zachowac prawa do nazwy.

Jezeli przemieszcza sie na piechote, co jest o wiele bardziej pewnym sposobem, napotyka sie wszedzie swiatla, co zmieniaja sie bez mrugniecia, jak, za przeproszeniem, zaba w mikserze z dowcipu - zielone, pstryk czerwone. Co prawda i tak nie ma roznicy zbyt wielkiej, bo na zielonym swietle dla pieszych jest tylko troche mniej samochodow. W sumie to fajna dekoracja z tych swiatel :).

czwartek, 30 października 2008

skad sie bierze sens?

Po wczorajszym kryzysie zaczelam sie zastanawiac, czy latwiej zmienic mieszkanie, czy umyc wanne w starym i zmienic zarowke w pokoju. Glosy mozna przesylac via sms badz zostawiac w komentarzach.

Tak czy inaczej, wystarczyly dwa dni, zeby sobie uswiadomic, ze bez swiatla i drugiego czlowieka nie da sie zyc. Nic nowego, ale na wypadek, gdyby ktos tez zapomnial w natloku spraw, lepiej niech to przeczyta tu, zamiast jechac na drugi koniec swiata. Nawet jezeli to drugi koniec swiata na tyle malego, ze pierwszego dnia na uniwerku spotyka sie znajomych sprzed dwoch lat :).

środa, 29 października 2008

wiesci z Aten

Dotarlam, na lotnisku nie spalam, ale z perspektywy ostatnich dwoch dni zastanawiam sie powaznie, czy przypadkiem nie byloby tam ciut wygodniej. To znaczy, wygodniej moze nie, bo lozko akurat jest w porzadku, natomiast cala reszta, niestety, raczej zniecheca do robienia czegokolwiek innego niz spanie - swiatlo w pokoju to chyba rzadko spotykane dobro, a okno tak dla przyzwoitosci ktos wstawil, bo wychodzi na studnie wewnatrz bloku, ktora najwyrazniej jest tym oslawionym miejscem, gdzie slonce nigdy nie zaglada. Zaglada do lazienki... chociaz moze lepiej by bylo, gdyby pozostala w mroku? O kuchni szkoda gadac, musze sobie kupic czajnik i kubek, bo bez herbaty dlugo nie przezyje.
Ci, co byli u mnie w pokoju kiedykolwiek, rozumieja zapewne, co to znaczy, jezeli marudze balagan - tu naprawde jest paskudnie. Ide pomarudzic do biura jak nic, moze mnie przeniosa w jakies miejsce, gdzie w nocy sie nie zamarza, a w dzien nie dostaje jesiennej depresji z niedoswietlenia (moge spedzic cala zime w parku kolo muzeum, ale jezeli zacznie lac?).
Zeby nie zamknac sie w kregu ciaglego marudzenia - wczorajszy spacer pod Akropolem (uniwerek zamkniety z powodu swieta narodowego, niedaleko ulicy imienia ktorego mieszkam) bardzo udany, znaczy, zablakalam sie na tyle, ze przypadkiem trafilam na Anafiotika, co mi sie ani razu wczesniej nie udalo. Przesliczne miejsce tudziez widoki. Z Areopagu takoz, na Likabet sie nie wspielam, bo nie mialam sily, ale i na to przyjdzie pora.

niedziela, 26 października 2008

już

do wyjazdu zostało 8 godzin.

jadę i mam nadzieję, że nie przyjdzie mi pierwszej nocy przespać na lotnisku. w ogóle mam dużo nadziei.

czwartek, 23 października 2008

co potrafi telenowela?

Grecka wersja "Brzyduli" ma kilka zalet w stosunku do polskiej. Po pierwsze, jest o wiele zabawniejsza (owszem, polskiej widziałam cały jednej odcinek, ale był lekko beznadziejny. i pół godziny zawiera tyle reklam w środku, że można w międzyczasie wziąć prysznic i się przebrać). Po drugie, zawsze można powiedzieć znajomym i rodzinie, że chodzi o rozwój językowy (nie da się ukryć, że skuteczny, notabene. czy 189 odcinków może nie zostawić śladu? a jeszcze 111!) i osłuchanie. Po trzecie, do tej pory nie mogę otrząsnąć się z szoku. Bo rozumiem, że między pierwszą serią a drugą zmieniają meble w salonie szefa głównej bohaterki. Ale że temuż szefowi zmieniają nie do poznania rodziców? Mistrzostwo charakteryzacji zapewne, bo cóż by innego?

Tak czy inaczej, polecam. Wymagana zaledwie odporność na telenowelowatość i duuuużo czasu.

Z dobrych wieści, mieszkanie w Atenach znalezione. Całkiem blisko głównego budynku uniwerku, względnie blisko niektórych interesujących bibliotek, względnie daleko od niektórych innych, bardzo blisko polskiego kościoła. Zawiera - dwa pokoje, łazienkę, kuchnię, ponoć salon i importowanego z Francji erazmusowego studenta. W związku z tym mam nadzieję, że mówi w jakimś ludzkim języku albo po angielsku, albowiem inaczej czeka nas pół roku komunikacji na migi. Albo poproszę kogoś, żeby mi napisał, jak będzie po francusku: "dzień dobry", "dobranoc", "proszę", "dziękuję", "przepraszam", "kto dzisiaj sprząta?" i "mam chłopaka".

Koniec złośliwości, nieładnie wymyślać na człowieka, którego się jeszcze nie poznało.

Porywające i pełne zwrotów akcji sprawozdanie z pakowania pojawi się niebawem. Być może. :)

środa, 8 października 2008

może ma ktoś mieszkanie na zbyciu?

stan posiadania (jeżeli można to tak nazwać) na dziś:
biletów z Berlina do Aten: sztuk 2
biletów z Aten do Berlina: sztuka 1
biletów z Aten do Warszawy: sztuka 1
biletów z Warszawy do Aten: sztuka 1
biletów z Warszawy do Berlina: sztuk 0

mieszkań w Atenach: sztuk 0

objaśnienie: mam czym polecieć, wrócić na Boże Narodzenie, polecieć po Bożym Narodzeniu, przylecieć na Wielkanoc, polecieć po Wielkanocy; nie mam czym pojechać do Berlina (to akurat łatwo zmienić). no i nie mam gdzie mieszkać w rzeczonych Atenach. nie ma ktoś może kawalerki na zbyciu, Zografou albo Ilisia, koszt wynajmu do 300 euro miesięcznie, dla spokojnej studentki bez nałogów? ;-)

żarty żartami, ale szukam serio. więc jeżeli ktoś takowym mieszkaniem dysponuje, to ja od listopada do października chętnie zasiedlę :).

wtorek, 23 września 2008

"jak uzyskać mokre buty?" - poradnik praktyczny

mokre buty można uzyskać na kilka sposobów.

najbardziej rozpowszechniony z nich to pozwolić wodzie spragnionej spotkania z naszym palcami wpełznąć do suchych butów przez upatrzone szczeliny (bądź też, w przypadku tworzyw bardziej przepuszczalnych, przez całą powierzchnię). efekt pożądany (przez wodę, rzecz jasna) osiąga się po stosunkowo krótkim czasie. metoda ta bardzo dobrze sprawdza się w przestrzeniach otwartych, nawet częściowo zadaszonych - wprost idealne wydają się przystanki autobusowe tudzież tramwajowe; jak wiadomo, woda w kałużach nudzi się niemożebnie, w związku z tym z radością wita każdą parę suchych butów pojawiającą się w polu widzenia.
wady: z punktu widzenia wody - buty mogą okazać się kaloszami; z punktu widzenia właściciela butów - mogą się nie okazać kaloszami.

istnieje jeszcze kilka metod alternatywnych, wśród których należy wspomnieć przede wszystkim skok do wody w obuwiu (w rejonie Mazur i na Pomorzu często używa się w tym celu "pomostu kończącego się wcześniej niż się spodziewałem") i wrzucenie obuwia do miski bądź wanny z wodą (w warunkach domowych praktycznie jedyna skuteczna metoda, chyba że trafi się akurat przeciekający dach, i to przeciekający akurat nad butami).

w następnym odcinku: przeszkody, które można napotkać przy suszeniu mokrych rzeczy, ze szczególnym uwzględnieniem strajkujących kaloryferów.

czwartek, 18 września 2008

odzywka dwuznaczna

koleżanka zaliczyła egzamin z włoskiego. co można w takiej sytuacji powiedzieć?

"no to włoski z głowy!".

środa, 10 września 2008

mówcie, co chcecie, ale to najzwyklejsza paranoja

Ostatnie doniesienia z frontu badań psychologicznych donoszą, że grupa badaczy zaobserwowała interesujące zjawisko. Otóż studenci psychologii tudzież innych kierunków, zmuszeni do zdobycia podstaw wiedzy w tejże fascynującej dziedzinie [głównie ze względu na specjalizację nauczycielską (ok. 80% badanych)] wykazują zdumiewający odruch: w trakcie czytania rozdziałów i artykułów poświęconych eksperymentom I. Pawłowa zauważalnie wzrasta u nich wydzielanie śliny, czasem do tego stopnia, że utrudnia korzystanie z materiałów dydaktycznych (użytkownicy e-booków radzą sobie w tej sytuacji nieco lepiej od tych, którzy preferują tradycyjne, papierowe podręczniki, ale za to muszą sobie radzić z problemem częstych awarii klawiatury). Uczeni głowią się nad przyczyną tego zjawiska (hipoteza o wszczepieniu studentom przez UFO psiego DNA została odrzucona jako absurdalna); wiemy już, że powstają na ten temat co najmniej trzy prace magisterskie.
Póki co, zaleca się rozsądne dozowanie kontaktów z materiałem zawierającym wzmianki o Pa... rosyjskim uczonym.

z klatki nr 3 w laboratorium 312 na Uniwersytecie Nienormalnym informuje

niezwykle inteligenty Szczur Laboratoryjny.

wtorek, 2 września 2008

Tona papierów, co liczyła sobie...

Tona papierów okazała się liczyć wszystkiego trzy kartki, z czego jedna była po polsku od biura wymiany zagranicznej (mniejsza o to, że jako państwo, do którego mam jechać, figuruje tam Izrael), a dwie po angielsku od ambasady, gdzie stało, że pani taka a taka została przyjęta na "scientific research" na okres miesięcy kalendarzowych sześciu.

Przedźwigać się zatem nie miałam okazji i dla uczynienia zadość własnym oczekiwaniom wypożyczyłam sobie z Wielkiej Zielonej Biblioteki stos książek, z których jedna waży tyle, co wszystkie pozostałe razem wzięte (mały konkurs dla chętnych: która z nich jest potrzebnym mi na zaliczenie podręcznikiem do psychologii?).

Niedoszła Tona Papierów nie zawiera, niestety, zbyt wielu informacji. No dobrze, zawiera tę najbardziej interesującą, czyli: ile wynosi stypendium. Nie zawierają natomiast takich, jak: dokąd mam się udać po przybyciu na miejsce, czy mogę mieszkać w akademiku, ile mam zabrać zdjęć do różnych dokumentów (podobno około 20), czy ktoś się tam w ogóle mną zainteresuje i kto dysponuje funduszami.

Podejrzane.

Niemniej jednak 27 października lecę Tam. Będzie o czym pisać.

Mam nadzieję, że również magisterkę ;-).

długo wyczekiwane "tak"

Zaniosłam im tonę papierów. Obejrzeli, wzięli, schowali.

Za jakiś czas zażądali kolejnej tony papierów. Cierpliwie wysłuchali pytań, odpowiedzieli, opowiedzieli kilka ciekawych historii, papiery wzięli i wysłali, gdzie trzeba.

Gdzie Trzeba raczyło milczeć przez następne, bagatelka, pół roku. Mniej więcej tyle, na ile opiewał wniosek. Gdybym wiedziała, może złożyłabym podanie o trzy miesiące i skróciła czekanie o połowę?

Dzisiaj wczesnym porankiem, kiedyśmy sobie z Kimś toczyli niezbyt poważne rozmowy usadowieni na szczycie regału na książki, zadzwonił telefon. Musiałam się, ja biedna, obudzić i ten telefon odebrać.

Telefon przemówił głosem żeńskim i sympatycznym i poinformował był, że mi Przyznali.

Wreszcie.

Jutro rano idę po kolejną tonę papierów. :)

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

romantyczne gesty

w dzień była burza. i deszcz. mało zresztą powiedzieć, że deszcz, ulewa to była prawdziwa, wicher porywisty kroplami rzucał na prawo i lewo bez litości, rzekłbyś, że z dachów się kurzyło, a to wodny tuman się podnosił szarpany powiewami. w połączeniu z tąż ulewą dach tworzył muzykę iście metalową, a dla ucha przyjemną niezwykle.
a potem przyszła noc. i ciemność. zwykła nocna ciemność w dużym mieście, gdzie tylko awaria prądu pozwala dostrzec gwiazdy - do wyboru na niebie lub przed oczami ze złości, że serialu się nie da obejrzeć czy zbliżyć do drugiego człowieka, bo jak to się robiło bez internetu?
ale my tu nie o internecie... otóż, przyszła noc, a w nocy ludziom czasem romantyczne pomysły do głowy przychodzą. czasem nawet wchodzą bez pukania.
była sobie tej nocy dziewczyna i miała... co miała? karnisz miała, w kuchni. normalnie karnisz wisi nad oknem sobie, a na nim takie małe żabki trzymają zasłony i firanki. temu jednak czegoś brakowało. konkretnie okna; okno to bowiem, z nudów zapewne, przeniosło się na inną ścianę, a karnisz został. sam. jak palec. właściwie jak palec w stawie, bo żabki były z nim ciągle.
i na tym karniszu za pomocą żabek dziewczyna swego czasu wieszała róże. żeby ładnie schły. róże te, jak się łatwo domyślić, stanowiły element dawno już zakończonej historii ekhm... uczuciowej, więc nie dość, że grzecznie wyschły, to się na dodatek kurzem wdzięcznie raczyły pokryć, co z daleka nadawało im wyraz szlachetny, a z bliska prowokowało kaszel.
nic jednak nie trwa wiecznie i przyszedł remont na karnisz i róże. i musiała dziewczyna róże zdjąć, odeprzeć po raz kolejny zarzuty, że stały się siedliskiem robali, i na placyk straceń jest wynieść z resztkami godności, żeby dokonać uroczystego spalenia.
i to był romantyczny gest. a właściwie miał być.
ale nie był, bo się całkiem przyziemnie okazało, że się suche, zakurzone róże romantycznie palić nie chcą.
ot, pospolitość i dymi :)

środa, 30 lipca 2008

tu gorąco, tam gorąco

powrót do rzeczywistości nie był łatwy. nagle ludzie dookoła zrobili się dziwnie czyści, ceny zamiast w rublach, nie wiedzieć czemu, w złotówkach, autobusy mają wypisane wszystkie przystanki, a nie "z grubsza będę jechał tędy", zniknęły trolejbusy, nie ma marszrutek, pirożków z kapustą, ulicy przed dworcem, której przejście na własnym zielonym świetle grozi spotkaniem z maską jakiegoś samochodu, którego kierowca najwyraźniej preferuje włączanie wycieraczek niż hamulca.
nie ma zimnego prysznica, nie ma kolejek do kąpieli i nie ma chodzenia boso po czarnej ziemi.
za to jest widmo sesji, szkolenia, niezorganizowanie i takie inne uroki.
na szczęście jest też taki jeden Urok, że wszystkim pozostałym można jakoś wybaczyć :).

a w dodatku dzisiaj przyszła pocztą spodziewana niespodzianka, albowiem pierwszy chyba raz w historii mojej egzystencji udało mi się coś wygrać w konkursie, o którym żem dawno zapomniała. ale widać poczta nie zapomniała i przyszła dzisiaj (czy też raczej wleciała przez płot) paczka moja, a w paczce była druga paczka, a w drugiej paczce komplet fiszek do nauki hiszpańskiego. niniejszym ogłaszamy my 5 minut radości, ale porządnej ;-).

ps. kopanie jest fajne. rzucam studia i idę na autostradę.
pps. skserowałam dzisiaj 650 stron książki w pół godziny. czyż nie jestem szybka jak błyskawica?
ppps. no chociaż taka mała błyskawica? zamek błyskawiczny? błyskotka?

środa, 23 lipca 2008

początek i koniec w jednym stali domu

Przyszedł czas powrotu - trochę przedwczesnego, ale mając do wyboru trochę wcześniej i trochę później wybrałam trochę wcześniej - za dużo pracy, żeby ryzykować (zwłaszcza z takim leniem, jak mój firmowy), no i... :).
Wyjątkowo w tym roku obeszło się bez "jet laga" - oczywiście ten się śmieje ostatni, kto się nie obudzi o 3 w nocy z głębokim przekonaniem, że trzeba biec na wykop i po chwili dotrze do niego, że leży we własnym łóżku. Poprzednim razem przed chwilę po otwarciu oczu sen się mnie jeszcze trzymał i trochę trwało, zanim zdałam sobie sprawę, że jestem w swoim pokoju, a ten jasny kwadrat to nie szyb wykopu, do którego mnie wrzucili, tylko moje wiecznie pozbawione zasłon okno.

Długa podróż ma swoje zalety. Choćby poznawcze - dowiedzieć się, co to za uczucie mieć za sobą 14 godzina jazdy, a przed sobą kolejne 13, jak to jest wskakiwać na górne łóżko (kiedy oni wykupują te dolne?) kilkanaście razy na godzinę, żeby przez następnych 5 się z niego nie ruszyć, jak to jest, kiedy sympatyczna rodzinka-współpasażerowie wysiadając z przedziału na odchodnym przykryją kocykiem, bo się wygląda na marznącego pod przydziałowym prześcieradłem (nie wiem, kim byli; a ten gest mnie zupełnie rozczulił. na tyle, że zasnęłam jak kamień i się nie pożegnałam:/).

Tym razem czułam, że wracam. Ciekawe, z czego to wynika, że raz się czuje, a raz się jedzie jak w malignie.

I tak oto skończył się ten sezon kopania. Zdecydowanie udany, nawet z odchwaszczaniem muru i fosy licząc. Pal sześć, byle kilof był! :)
A teraz się zaczyna Ciąg Dalszy Wszystkiego. I będzie się działo.

czwartek, 17 lipca 2008

Slowa tu i slowa tam

Prawie kazde nowe miejsce przynosi nowe doswiadczenia. Czasem poznaje sie tam tez nowe znaczenia od dawna znanych slow.
Tutaj na przyklad mozna na nowo odkryc, co naprawde kryje w sobie "goraco" - 38 stopni w cieniu, w sloncu pewnie z 50, jezeli namiot ma sie, nie daj Boze, na na rzeczonym slonku, w srodku temperatura osiaga poziom przyzwoitej sauny - gotuje sie woda w butelce, plyn do soczewek w butelce i srodek na komary marki Mosqitall w tubce. Na szczescie szczesc mam namiot w cieniu i blogoslawie go w dzien, kiedy na chwile tam zagladam i w nocy, kiedy probuje sie nie zsunac po pochylosci, na ktorej stoi i nie ulozyc sie na zadnym kamieniu. Najczesciej sie udaje :).
O brudzie juz pisalam, o zimnej i cieplej wodzie tez... Znaczy, zeby nie bylo nieporozumien: ciepla woda wystepuje w: herbacie, chinskiej zupce za cztery i pol rubla i czajniku elekrycznym. W lazience daja wylacznie zimny Doniec z kranu, ktory ma nad Doncem w korycie Donca taka przewage, ze nie widac, ze jego klasa czystosci to nie calkiem zero, a nad brakiem Donca w kranie taka, ze w ogole jest.
Komary... komary byli w zeszlym roku, teraz owszem, gryza, i sa jak zawsze bezczelne, ale i tak jest ich sporo mniej, teraz dla odmiany zaatakowaly nas osy i wpraszaja sie na sniadanie - dzisiaj na przyklad chcialy zawrzec znajomosc z moja puszka ananasa (odrobina rozpusty na sniadanie) i jedna z nich musialam stanowczo usunac lyzka z wnetrza tejze puszki, bynajmniej nie z powodu sympatii do tonace w soku owadziego bydlaka (no dobrze, troche sympatii tez bylo. ale sladowa ilosc!), ale w powodu obawy przed rzeczonego bydlaka polknieciem. Lubie nowe doswiadczenia, ale pewnych wolalabym jednak uniknac.
Higiena... Na ten temat kurtyna spada i zabija sie na miejscu, jak napisal pewien znany dobrze wszystkim poeta. Kto chce, ten niechaj wierzy, kto nie chce, niech nie wierzy, a kto chce sie bawic w sw. Tomasza, niech przyjedzie i sam sie przekona. Tylko szczoteczki do rak nie zapomniec!
Morele. Morele w tym roku dziwne sa, bo dopadla je jakas morelowa wysypka i przez to wygladaja mniej apetycznie, niemniej nie przeszkadza im to bynajmniej spadac niespodziewanie na glowy, namioty, stol i placyk miedzy stolem a wagonczykami (cyrkowe wagoniki, w ktorych mozna mieszkac i w ktorych mamy lodowki. i prad. i wieczne kolejki do ladowarek), wydajac przy tym szeroka game odglosow, od mrozacego krew w zylach gluchego stukniecia po napelniajace niesmakiem mlasniecie. I jak zwykle uwielbiaja wchodzic wszystkim pod nogi i w postaci rozplaskanej czepiac sie buta, dajac przy okazji mozliwosc poslizgniecia sie na pestce (jak dotad nie odnotowano, ale kto wie, co sie moze zdarzyc...)

I ostatnie slowo na dzisiaj - "noc". Noc oblednie piekna, bo widac gwiazdy i ksiezyc. Noc oblednie piekna, bo nie ma luny od miasta zadnego, tylko na horyzoncie widac swiatla Azowa. Noc pelna zapachu i cieplego wiatru, ktory zdaje sie przenikac calego czlowieka, ktory wlasnie stoi na mostku i wsluchuje sie w grajace swierszcze.

Jedna taka noc i przynajmniej czesc powodow, dla ktorych sie tu przyjezdza, wydaje sie jasna :).

wtorek, 15 lipca 2008

Menazeria

Zycie pod namiotem nieuchronnie wiaze sie z obcowaniem z roznego rodzaju robalami. Przy odrobinie przezornosci mozna wiekszosc tych robali zatrzymac poza miejscem zamieszkania, ale predzej czy pozniej cos i tak tam wlezie.
W tym roku nie musze przed spaniem wybijac zarlocznych komarzyc, bo nie maja jak wleciec do srodka, za to przedostaja sie tam jakims tajemniczym sposobem male robaczki o twardym pancerzyku, ktore smiesznie laskocza w palce, kiedy sie je lapie w celu wyeksmitowania droga lotnika. Oprocz nich mieszka ze mna takze biedronka z przetraconym skrzydlem, ktora czasem wedruje po sciankach i dwie mrowki, przebiegajace czasem nerwowo przez karimate.
Poza tym mialam tez pajaka. Mialam, bo niestety sobie poszedl, a szkoda, interesujacy typ z niego byl. Szary, wiec sprawial wrazenie juz posiwialego, doswiadczonego medrca. Spokojnie przesiadywal po lewej stronie nad wejsciem. Niestety, zniknal i juz nie wrocil. Zamiast niego za to znalazlam (o 2 w nocy!) innego przedstawiciela pajeczakow, ktory jakims tajemnym sposobem (pewien udzial w tym musialo miec zostawienie niezasunietego zamka przez caly dzien) zakradl sie do srodka i rozsnul swoja siec pod sufitem. Drzec nie bylo jak, bo noc juz pozna nastala i ludzie sie pospali, wiec przy uzyciu mydelniczki i wielkiego kapelusza wyslalam go na zewnatrz. W nocy lajdak zdazyl jednak wrocic i urzadzic sobie nowa siec w miejscu pobytu tamtego siwego pajaka.
Przykro mi, wywalilam go znowu :).

poniedziałek, 14 lipca 2008

Wykopane

Dzisiaj doszlam do dwoch wnioskow. Pierwszy jest taki, ze ziemie do wiaderka przy uzyciu lopatki mozna wrzucac tez noga. Na szczescie szefowa tego nie widziala, zobaczyla tylko, jak sie przewracamy ze smiechu z kolezanka, z ktora grzecznie gracowalymy cypel. Poza tym Doktor wie, co cieszy dzieci w piaskownicy - dostalismy dzisiaj nowe, piekne, lsniace wiaderka i od razu przyjemniej sie kopalo. Jedno zachachmecilimy na herbate, zawsze lepsze niz z odzysku, doczyszczane po zmywaniu naczyn :).
Slonce wrocilo i chyba juz zostanie. Niebo bez chmurek, zar sie leje z niego, ale ciagle jeszcze nie dorownuje temu zeszlorocznemu, ktory chwilami obezwladnial. Przy tym da sie calkiem niezle pracowac i sie przy okazji nie rozplynac. Zreszta, ja sie w swoim wielkim kapeluszu, ktory ze mnie robi malego, chinskiego ogrodnika, i tak sie slonca nie boje - bardziej wiatru, bo ciagle mi zrywa tenze kapelusz i proboje z nim uciec, na szczescie zrobilam sobie ze sznurowki zabezpiecznie i spasc nakrycie glowy moze, ale odleciec nie odleci.
Wczoraj z roboty sie mnie ucieklo do kosciola (spacerek na poltorej godziny, kazanie przespane rowno - o wstydzie, na stojaco tez zasypialam, tak, ze sie prawie przewrocilam; bylo w nocy nie hulac), a w drodze powrotnej pospalam sobie 25 minut za dlugo i potem poltorej godziny czekalam na stacji na elektryczke w druga strone. Bardzo to bylo leniwe poltorej godziny, przelezane na lawce na stacji w cieniu - patrzylam sobie w obloki, zrzucalam przelatujace robale i odpowiadalam przechodzacym ludziom w liczbie trzech, ze nie wiem, gdzie jest sklep.

sobota, 12 lipca 2008

Deszcze, deszcze, powiedziec Wam jeszcze?

Podejrzenia o podmiane Tanais sie nasilaja. Od paru dni przesladuja nas deszcze, a wczoraj prawie zupelnie uniemozliwily nam kopanie, zabawiajac sie okolica przy wspoludziale grzmotow, blyskow i niekiedy rowniez gradu. W zwiazku z tym snulismy sie po obozie jak mokre cienie, poza wypadkami, kiedy trzeba bylo przenosic namioty zagrozone zalaniem albo ewakuowac rzeczy z tych juz zalanych. Kaluze wykwitly malownicze, urozmaicajac nasze codzienne sciezki, z drzew co chwile kapalo. Pranie... O tym w ogole zapomnijmy. Dobrze mialy sie glownie slimaki.
W zwiazku z tym Doktor odwolal kopanie dzisiaj, za to mamy w niedziele pracowac do oporu. I teraz temu, kto zgadnie, co sie stalo, puszka fasolki w sosie pomidorowym (palce lizac!). Pan Murphy ma zakaz brania udzialu. Widze, ze nie mieliscie problemu - slonce swieci cudowne. Nie wiem, jak znosi to Doktor, bo pojechalysmy z kolezanka zwiedzac Azow (o tym innym razem, ktory nie wiem, kiedy...:), ale jezeli jeszcze jutro bedzie lalo, to bedzie wesolo. Ja sie i tak wybieram kopac po poludniu dopiero, bo rano "wycieczka z przygodami" do kosciola, a w nocy koncert, ale przyznacie sami, ze przyroda bywa zlosliwa.
Poza tym wszystko dobrze.
A, i szkielet wykopalam. Szpadlem. Ale nie zostalam zamordowana, wiec jest dobrze :)

czwartek, 10 lipca 2008

Rostowskie deszcze

I znowu w wykopie. Nie wierzylam, ze znowu sie tu znajde i do tej pory nie moge uwierzyc, ze jednak jestem. Zwlaszcza, ze chyba ktos mi podmienil bezczelnie tamto Tanais - komary sie zgadzaja, ale gdzie te upaly, przed ktorymi uciekalo sie pod drzewa? Teraz pogoda przypomina raczej Bollywood: "czasem slonce, czasem deszcz", a czasem ulewa, przy ktorej mozna sie powazne obawiac, czy wyjscie z namiotu nie wymaga kajaka. Plus tego deszczu jest taki, ze jezeli w nocy zapada wykop, to bladym switem objawia sie szef wykopalisk i zwiastuje nam radosc wielka, ze kopiemy od 9 - niektorzy potem upewniaja sie, czy aby nie sen.
Jezeli radosc nie zostanie zwiastowana, to idziemy kopac o 6. Dzielnie sekunduja nam w tym komary i meszki, weszac latwy lup - czasem chcialoby sie miec dziesiec rak, zeby dwiema spokojnie trzymac narzedzia pracy, a pozostalymy tluc te nieprawe dzieci owadzich matek, ktore bezczelnie probuja nas zezrec zywcem. Potem wychodzi slonce i znikaja meszki, a my zaczynamy sie smazyc. Tak przynajmniej wyglada oczekiwana przez wszystkich wersja wydarzen, ale w praktyce ostatnio dosc czesto nastepuje ewakuacja z powodu wspomnianych deszczy - czasem nawet bardzo szybka, jezeli bija pioruny, bo tym razem kopiemy na gorce.
W nocy namioty zamieniaja sie w lodowki - pierwszej nocy, kiedy sie o 3 obudzilam, zeby sie ubrac w co sie tylko dalo, bo zamarzalam, w myslach spakowalam walizki i wrocilam do domu z 10 razy, zanim troche odtajalam. W nastepne noce bylo juz ciut lepiej, ale pozostala kwestia spadku, odziedziczonego po gorce, na ktorej sie rozbilam - w efekcie zjezdzam ciagle na bok, co wymaga niezlego kombinowania w poszukiwaniu pozycji, ktora zapewnia jaka taka stabilnosc.
Woda standardowo - jest zimna albo jej nie ma. Czystosc ma tutaj dwa stany skupienia: brudny albo niedomyty graniczacy z czystoscia. Ten pierwszy spotyka sie u wszystkich pracujacych w wykopie i polega na tym, ze sa czarni. Doglebnie czarni. Dopiero tutaj mozna zrozumiec, po co sie myje raczki i buzie przed jedzeniem - kiedy zza kurzu nie mozna dojrzec rysow twarzy, mycie nabiera nowego znaczenia. Drugi stan pojawia sie u ludzi, ktorzy dotarli do prysznica i udalo im sie w miare zmyc z siebie wyznaczniki stanu pierwszego. Tutaj z kolei mozna przekonac sie o koniecznosci uwaznego mycia - delikwenta, ktory o tym zapomnial, czeka przykra niespodzianka w postaci smug na, dajmy na to, szyi, widocznych w lustrze i budzacych, nomen omen, czarna rozpacz, bo ile mozna sie szorowac?
Domycie paznokci wchodzi w gre dopiero jakis tydzien po powrocie, wiec na porzadku dziennym sa (dla pan, rzecz jasna), roznego rodzaju lakiery, stosowane w celu zakamuflowania naturalnej czerni. Rozowe paznokcie u stop nurzajacych sie w czarnym pyle wygladaja bardzo... malowniczo.
O nocnych strachach i jedzeniu juz w nastepnym odcinku... :)

piątek, 13 czerwca 2008

powrót na wezwanie

przywołana do porządku przez towarzyszkę herbacianych wieczorów melduję, że żyję. mniej więcej. sesja jest, więc obecnie nieco mniej.

wena blogowa, niestety, jak widać, zdechła nieco. nie postawiło jej na nogi nawet poszukiwanie greckiego odpowiednika słowa "pendentyw" (jeżeli ktoś jest zainteresowany, znalazłam;) - to chyba urok tego nowego plusa (w sumie, nowy to on było, jak mi się zaczynało odechciewać;), psa urok taki...

niemniej, niebawem jadę znowu kopać do Rosji (stęskniłam się za kilofami...), doktor już zapowiedział, że w tym roku komary SĄ. to ja się uprzejmie pytam, naprawdę uprzejmie, co w takim razie w zeszłym roku było? motylki? żarłoczne jakieś te motylki. w tym roku pewnie się rozpanoszyły te z kurhanu, co czekają od wczesnego neolitu.

tak poza tym, marzy mi się czasem przejazd koparką. żółtą. przedsiębierną ;)

czwartek, 3 kwietnia 2008

droga Redakcjo!

droga Redakcjo,

w pierwszych słowach mego listu pragnę Szanowną Redakcję zapytać, czy Szanowna Redakcja się orientuje może, co to się z czasem porobiło? bo dziwne rzeczy się dzieją, nie dość, że ze stycznia niepostrzeżenie zrobił się kwiecień, to niedawno z godziny drugiej bez pytania zrobiła się trzecia! czy Szanowna Redakcja zdaje sobie sprawę, że nocą ktoś czas wykrada z zasobów mieszkańców?

druga sprawa, na którą chciałabym, proszę Redakcji zwrócić uwagę, to tajemniczy atak, którego ofiarą padła była minionej nocy moja własna osoba. mianowicie półka moja własna niespodziewanie zdziczała i zaczaiwszy się podstępnie w dogodnej chwili spadła na mą głowę, powodując liczne obrażenia tejże głowy. wskutek tego zuchwałego napadu cierpię dotkliwie, albowiem ilekroć próbuję się roześmiać, uporczywy ból odzywa się w miejscu, gdzie nastąpił atak półki, co prowadzi do jeszcze większego śmiechu, i tak w koło, Szanowna Redakcjo - przez półkę wszystko, to zła półka była, czy Redakcja może coś na to poradzić?

jeżeli Szanowna Redakcja nie czuje się jeszcze przytłoczona nadmiarem pytań... nie, chyba jednak się czuje. cóż, trudno, sprawę znikającego soku malinowego rozwiążę sama, tylko zróbcie coś z tą półką, bo tak dalej żyć się nie da!

niedziela, 6 stycznia 2008

po czym poznać...

po czym poznać studenta?

Patrzy na awizo i myśli "rewers".

Kiedy kolega mówi, że ma egzamin na prawo jazdy, gryzie się język w ostatniej chwili, żeby nie zapytać "ustny czy pisemny?".

obydwie scenki autentyczne, w czasie ich kręcenia nie ucierpiał nikt niezwiązany z uniwersytetem ;-)