niedziela, 30 sierpnia 2009

Pamiętniki z wojny... tfu, podróży krymskiej II

opuściliśmy Elżbietę przysypiającą na dworcu w czwartkowy wieczór. poranek zastał ją zwiniętą w harmonijkę na poczekalniowej ławce, z której o godzinie 4:50 powstała, udała się po bagaż, a następną godzinę spędziła na ławeczce przy peronach oczekując na swój autobus. autobus pojawił się mniej więcej o czasie, przy czym raczej mniej niż więcej. pan kierowca upchnął jakoś nasze bagaże w lukach, pani sprawdzająca bilety uporała się z pasażerami "bo ja prosiłam dwa bilety, a dali mi jeden, może weźmiecie mojego syna, prooooszę" i polecielim na Szczecin, czyli do Port Kafkaz, gdzie się kończy Rosja, a zaczyna Cieśnina Kerczeńska. większości drogi Elżbieta nie pamięta, bo ją sen zmorzył po harmonijkowej nocy. budziła się tylko na postojach, a raz została przez pana kierowcę uhonorowana zadaniem pilnowania, żeby nikt nie trącił takiej dźwigienki, "bo się autobus do tyłu potoczy". się nie potoczył, bo nikomu się dźwigienki ruszać nie chciało.

pan kierowca zasługuje na osobny opis, ponieważ wydał się Elżbiecie postacią bardzo sympatyczną, jakkolwiek ani razu się nie uśmiechnął, ale znać było, że ma złote serce. tuszy był dość znacznej, poruszał się statecznie i równie statecznie mówił, a w drodze popijał zieloną herbatę Liptona (lobby niżnodońskie zdecydowanie poleca Nestea Vita'o z truskawką). Elżbietę urzekło szczególnie, jak pewnemu pasażerowi tłumaczył, żeby nie wsiadał, póki się ludzie nie umieszczą w autokarze, bo: "tu wchodzą, tu wychodzą, czasem babcia, czasem traktor" i to wszystko ze śmiertelnie poważną miną.

autobus osiągnął był Port Kafkaz przed 11, pan nas porzucił przy morskom wokzale, czyli morskim dworcu i pojechał, a lud został i zaczął się przemieszczać w stronę rzeczonego dworca, coby w kasie bilet na prom nabyć. Elżbieta stała sobie w kolejce i tyle z tego miała, że jej pani w kasie przed nosem okienko zamknęła i powiedziała, że następna tura za 20 min., więc Elżbieta machnęła ręką, oparła się o Pana Plecaka i zaczęła robić sudoku z trudnej książeczki. za nie wiadomo ile czasu okienko znowu się otworzyło i zaczęło wypluwać bilety, ludzie zaczęli ustalać, kto jest ostatni, Elżbieta w końcu nabyła kwitek uprawniający do wejścia na prom, a potem udała się stać w kolejce do kontroli bagażowo-paszportowej, która miała do wejścia na prom uprawnić ostatecznie. w kolejce do kontroli spędziła następne trudne sudoku, zawarła przelotną znajomość z kilkoma współstaczami, poklęła, pojęczała, zestresowała się przy oglądaniu paszportu, bo Pan Nadgorliwy Urzędnik chciał koniecznie studentskij biliet, a Elżbieta biliet porzuciła w domu w przekonaniu, że nikogo nie zainteresuje. koniec końców jednak dał spokój, oddał dokument i można było snuć się dalej. dalej było prześwietlenie bagażu, które niczego ciekawego nie wykazało, a w szczególności nie wykazało, że Elżbieta znowu szmugluje niedoszłe zabytki.

dalej jeszcze tylko stempelek w paszporcie i można się powlec na prom. na promie pytają, jaka narodowość i dają ukraińską kartę migracyjną, proponując wypełnienie, ale Elżbieta jest twarda i wypełnia sobie sama po porzuceniu bagażu. początkowo sądziła, że znajduje się w okolicach dziobu, ale rychło odkryła swój błąd, bo prom się był wdzięcznie obrócił i dziób się okazał być nędzną rufą, więc zamiast przyjemności z patrzenia na port przeznaczenia przyszło się gapić na mewy. długo się gapić nie dało, bo przeprawa trwała jakieś 20 min (kontrola około 2 godzin - ktoś powinien wyjść z inicjatywą, żeby odwrócić proporcje, bo znacznie przyjemniej się pływa, nawet na rufie, niż stoi z Panem Plecakiem, Panem Namiotem i małym plecakiem w kolejce). prom przybił do Port Krym, wbili stempelek, że Elżbiecie wolno zwiedzać Kercz, zapytali, gdzie będzie mieszkać i zadowolili się odpowiedzią, że nie wiadomo. następnie należało przeczekać dwie marszrutki, upchnąć się w końcu do trzeciej, przyjąć pomoc od miłego młodzieńca o wystroju na pierwszy rzut oka nieco zniechęcającym (dwa kolczyki w dolnej wardze i ogólne efekt emo) - drugi rzut i następne potwierdził, że wygląd nie całkiem świadczy - młodzieniec pomógł Elżbiecie dostać się z dworca autobusowego na kolejowy, poniósł kawałek bagażu, a potem się pożegnali. on poszedł w swoją stronę, a Elżbieta poszła się załamać pod ciężarem Pana Plecaka i kupić bilet. bilet kupiła na dzień następny i zaczęła się zastanawiać, co dalej....

środa, 26 sierpnia 2009

Pamiętniki z wojny... tfu, podróży krymskiej Ib

po drugim filmie czy też w trakcie, Elżbieta nie pomni, elektryczka dotoczyła się do celu, czy Krasnodaru. w Krasnodarze Elżbieta zakrzyknęła po grecku na widok imponującej fasady dworca i udała się na dworzec autobusowy o nieco mniej imponującej fasadzie (właściwie to absolutnie nieimponującej), dowiedziała się, że do Kerczu miejsc niet, chyba że się znajdą jakieś wolne w autobusie do Jałty, znaczy, ktoś nie przyjdzie. Elżbieta poczekała grzecznie do 22:30, ale się okazało, że niedobre ludzie przyszły wszystkie, więc musiała czekać do 6 rano na autobus do Port Kafkaz, który to port jest oknem na świat, a konkretnie na Cieśninę Kerczeńską, dawny Bosfor Kimeryjski.
spędziła w związku z tym noc na akrobatycznych snach w poczekalni, zmieniając co pół godziny bok, na który się kiwała. na szczęście kiwała się tylko z małym plecakiem, bo duży porzuciła w przechowalni, gdzie spotkała Pierwszego Dobrego Człowieka - pana obsługującego, który wziął namiot na przechowanie nie biorąc za niego dodatkowych opłat. dzięki czemu namiot spał wygodnie i bezpiecznie, w przeciwieństwie do właścicielki, która robiła różne zabawne rzeczy z kręgosłupem, żeby się jakoś ukompatybilnić z ławką. szło jak szło, ale odrobię snu udało się złapać.
co się zdarzyło dnia następnego, dowie się Drogi Czytelnik następnym razem... :)
PS. kółeczko urwane od plecaka okazało się nie być tak całkiem bezużyteczne, ponieważ chroniło przed wypadnięciem taki gwoździk, który trzymał ramię plecaka blisko stelaża. nie stało kółeczka, nie było i trzymania, więc trzeba było wiązać, niestety. drugiego kółeczka w związku z tym Elżbieta nie wyrwała, chociaż też bezczelnie parę razy przymierzało się do jej własnych spodni i ich zawartości.

Pamiętniki z wojny... tfu, podróży krymskiej Ia

podróż Elżbiety zaczęła się w ostatni czwartek lipca Anno Domini 2009 o godzinie 11:54, kiedy to opuściła tak przez siebie ukochane ziemie starożytnego miasta T. i wsiadła do elektryczki zdążającej do wielkiego miasta pozbawionego atrakcji architektonicznych, czyli Rostowa nad Donem. Elżbieta tym razem nie płakała odjeżdżając, ponieważ już wiedziała, że można tu wrócić i że chociaż wyjeżdża z niechęcią, to nie na zawsze. sen ją był zmorzył szybko i droga minęła niepostrzeżenie, aż na końcu przebudził ją towarzyszący Pan Archeolog, który następnie dokonał porzucenia tejże pod kasą biletową i po krótkim pożegnaniu oddalił się w swoją stronę, a Elżbieta nabyła bilet. nie wiedząc, że właściwą jej klasą jest klasa trzecia, nabyła niechcący bilet do drugiej, ale o tym później. na razie bowiem Elżbietę czekały 3 godziny oczekiwania na dworcu, które zapełniała obserwacja panów rozmontowujących rusztowanie, a potem rozwiązywanie ciągle tego samego sudoku (gdyż albowiem chociaż napis głosił, że proste, to było trudniejsze niż najtrudniejsze z innej gazetki; wot, względność). w międzyczasie Pan Archeolog, który już załatwił swoje sprawy, objawił się spodziewanie, choć z zaskoczenia, nad głową Elżbiety i rzucił radośnie: "i tak ci nie wyjdzie". oczywiście wyszło ;).
wreszcie przyszła pora pakowania się do pociągu. Elżbieta wyszła na peron i zarzuciła plecak na ramiona, a plecak, złośliwiec, zachował się bardzo nieelegancko i wydarł jej w spodniach dziurę tam, gdzie zwykle jest tylna kieszeń. tu jednak kieszeni nie było, więc powstała dziura niezwykle przejrzysta, którą Elżbieta musiała, niczym order złośliwości przedmiotów martwych, nosić przez cztery kolejne dni. przyjrzawszy się plecakowi bliżej, zlokalizowała sprawcę dziury owej, czyli takie małe kółeczko, któremu się drucik odgiął. brzydki drucik, on nam dziurę, my go urwiem i po kłopocie. urwała Elżbieta kółko, wsiadła do pociągu, do klasy drugiej, co okazała się być całkiem luksusowa, posiadać numerowane fotele, ekran ze wszech miar ciekłokrystaliczny i klimatyzację. klimatyzacja polegała na tym, że pani prowadniczka powiedziała: "panowie, otwórzcie okna, będzie chłodniej". panowie otworzyli okna i faktycznie zrobiło się chłodniej, zwłaszcza kiedy pociąg był w ruchu. na ekranie pojawił się film produkcji lat 60-tych, "Moskwa łzom nie wierzy". niestety, Elżbieta akcję przestała śledzić dość szybko, bo jej się przysnęło. obudziła się w połowie i na koniec, co dawało nikłe podstawy do rekonstrukcji przebiegu akcji. drugi film spotkała ta sama zniewaga.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Obserwacyje

O tym, na ile naprawdę kogoś znasz, najprościej przekonać się, szukając dla niej/niego prezentu (najskuteczniej działa próba wybrania książki).

czwartek, 6 sierpnia 2009

Z życia wzięte

Scena pierwsza.
Występują: Kolega I, Kolega II, pani sprzedawczyni (postać niema).
Miejsce akcji: sklep, rosyjska wieś.

Kolega I: - Jak powiedzieć "pół chleba"?
Kolega II: - Nie można kupować połówek.
Kolega I: - A czemu tam leży pół?
Kolega II: - Widać ktoś sobie kupił.

Scena druga.
Występują: Człowiek Płci Męskiej, Zła Kobieta, grupa znajomych i zwierzę domowe.
Miejsce akcji: okolice sklepu, rosyjska wieś.

(ZK grzebie w torebce)

Człowiek: - Chodź, brzydalu!
ZK: - Już idę, tylko pieniądze schowam.
Człowiek (z wyrazem osłupienia na twarzy): - Ale ja mówiłem do psa...

Morał: Dobrze jest kontrolować na bieżąco efekty pracy nad wizerunkiem ;).

Które to jutro?

Wpis miał być jutro liczac od przedwczoraj, ale najpierw Nietakamałami odpowiedziała na mój frytkowy apel i jakoś dzień minął na konsupcji i ogladaniu fotek kamulców, skolopender i mniej lub bardziej opalonych archeologów, a dzisiaj wpadłam świtkiem koło południa (a nawet popołudnia) do Ezer, przycięłyśmy nierówno żywopłot (znaczy, ja na pewno), podziwiłam wielkiego, białego, niebieskookiego kota i trochę większą, ale nadal malutką Torpedę, objadłyśmy trochę agrestu z krzaczków i znowu dzień minął, a noc zajęło zgrywanie tony płyt z rosyjską muzyką, co się ją ze sobą ze Wschodu przywlokło.

W związku z tym ogłasza się niedotrzymanie terminu ze względów towarzyskich.

Redakcja zbyt dobrze się bawi, żeby jej było wstyd, ale postara się poprawić.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Dobrze jest mieć cel, lecz cóż, kiedy u celu okaże się, że cel zniknął?

To jest skandal... Przejechać jakieś 1600 km, przejść trzy kontrole paszportowe i zamiast wyczekiwanych przez miesiąc frytek dostać bukiet surówek?
Wiem, że zdarza mi się niewyraźnie mówić (albo może właśnie to "wyraźnie" należy do wyjątków?), ale żeby tak?
W związku z tym ogłaszam pięc sekund wołania o pomstę do nieba - na wszelki wypadek niezbyt brutalną ;). Ewentualnie można mnie zabrać na frytki, wtedy pomsta stanie się zbędna.

Po tym dramatycznym oświadczeniu wrócona na łono ojczyzny autorka idzie spać, a w najbliższych dniach dowiecie się, Państwo:
- co grozi samotnym dziewczętom śpiącym na ukraińskich dworcach;
- jakie sztuczki zna Pan Plecak;
- dlaczego warto jeździć pociągami;
- kto walczył po radzieckiej stronie w czasie wojny;
- jakie miasto zwiedziła Elżbieta, a jakie zwiedzić planowała;
oraz
- co jest niezbędne do przetrwania w obcym mieście.

Następny odcinek już jutro, zapraszamy!