Podróże kształcą. Podobno. A na pewno potrafią być interesujące.
Moja tegogrudniowa zaowocowała kilkoma nowymi znajomościami, rozrośnięciem się szalika o metr, doświadczeniem po raz drugi w życiu turbulencji, zachwytem nad komunikatami na Hauptbanhof i jeszcze większym zachwytem nad tym, że znalazłam właściwy peron zanim się na dobre pogubiłam.
Oprócz podróżnych przyjemności zmiennych istnieje co najmniej jedna stała: moment startu. Lubię latanie (chyba, że mi zatka uszy, bo wtedy przez całą resztę dnia słyszę dziwnie), uwielbiam widoki przez okna - zarówno chmury w dzień, jak i miasta w nocy, kiedy wyglądają jak żar po wielkim ognisku, ale dla samego startu mogłabym podróżować z dużą liczbę międzylądowań tylko po to, żeby doświadczyć tego przyspieszenia i oderwania się od ziemi.
Nie leczyć, niegroźne :).
sobota, 20 grudnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
też ostatnio stwierdziłam, że lubię latać :)dobrze się czuję na lotniskach :)
nawet w Amsterdamie czułam się bezpiecznie mimo jego ogromu
Prześlij komentarz