czwartek, 9 kwietnia 2009

Odlotowe historie

Kocham ateńskie lotnisko, kocham miłością szczerą, wielką i jedyną. Za to, że tam się nie czepiają i że wpuścili moją walizkę do samolotu bez wydruku z netu potwierdzenia rezerwacji :). Ale od sztuczek z przemeblowywaniem bagażu to się chyba nie uwolnię do końca dni swoich! Na szczęście tym razem nie kazali mi zniknąć torebki, bo kilogramów było na styk.

Lot był zdumiewająco krótki - zamknęłam oczy nad Atenami, a otworzyłam w Warszawie w samym centrum Wielkiego Tygodnia. A gdzie czas na aklimatyzację? Dekompresję?

Pakując się, jak zawsze starałam się niczego nie zapomnieć. Poprzednio udało mi się w ten sposób nie wziąć ładowarki (a nie, przepraszam, to było celowe. tylko skąd ja miałam wiedzieć, że chociaż wszyscy w domu mamy telefony jednej firmy, to wszyscy poza mną mają ten nowszy model ładowarki?), a tym razem... Cóż, nie warto wyjmować z portfela czegoś małego pod hasłem, że bezpieczniej będzie nie nosić przy sobie, żeby nie zgubić. Faktycznie, nie zgubiłam. Moja polska karta SIM dalej grzecznie sobie leży na półce nad moim łóżkiem 2000 km stąd. Numer zastępczy udostępniany na życzenie ;).

Tyle wrażeń z podróży, a teraz czas na ciszę w eterze do niedzieli, więc jeszcze tylko wszystkim czytającym życzę, żeby to była naprawdę Wielka Noc.

Brak komentarzy: