środa, 23 lipca 2008

początek i koniec w jednym stali domu

Przyszedł czas powrotu - trochę przedwczesnego, ale mając do wyboru trochę wcześniej i trochę później wybrałam trochę wcześniej - za dużo pracy, żeby ryzykować (zwłaszcza z takim leniem, jak mój firmowy), no i... :).
Wyjątkowo w tym roku obeszło się bez "jet laga" - oczywiście ten się śmieje ostatni, kto się nie obudzi o 3 w nocy z głębokim przekonaniem, że trzeba biec na wykop i po chwili dotrze do niego, że leży we własnym łóżku. Poprzednim razem przed chwilę po otwarciu oczu sen się mnie jeszcze trzymał i trochę trwało, zanim zdałam sobie sprawę, że jestem w swoim pokoju, a ten jasny kwadrat to nie szyb wykopu, do którego mnie wrzucili, tylko moje wiecznie pozbawione zasłon okno.

Długa podróż ma swoje zalety. Choćby poznawcze - dowiedzieć się, co to za uczucie mieć za sobą 14 godzina jazdy, a przed sobą kolejne 13, jak to jest wskakiwać na górne łóżko (kiedy oni wykupują te dolne?) kilkanaście razy na godzinę, żeby przez następnych 5 się z niego nie ruszyć, jak to jest, kiedy sympatyczna rodzinka-współpasażerowie wysiadając z przedziału na odchodnym przykryją kocykiem, bo się wygląda na marznącego pod przydziałowym prześcieradłem (nie wiem, kim byli; a ten gest mnie zupełnie rozczulił. na tyle, że zasnęłam jak kamień i się nie pożegnałam:/).

Tym razem czułam, że wracam. Ciekawe, z czego to wynika, że raz się czuje, a raz się jedzie jak w malignie.

I tak oto skończył się ten sezon kopania. Zdecydowanie udany, nawet z odchwaszczaniem muru i fosy licząc. Pal sześć, byle kilof był! :)
A teraz się zaczyna Ciąg Dalszy Wszystkiego. I będzie się działo.

Brak komentarzy: