niedziela, 18 listopada 2007

się jedzie, się wraca, a po drodze...

wyjazdy są miłe. a jeżeli da się na taki spakować w przeciągu 15 minut, tym lepiej.

obiecali nam, że będzie relaks, na miejscu okazało się, że jednak musimy oddać się poważnym rozważaniom na temat przyszłości szkoły, ale generalnie mam bardzo pozytywne wspomnienia. z dyskusji okołoszkolnych też, żeby nie było.

niemniej, człowiek zwierzę złaknione życia towarzyskiego, więc popołudnia i wieczory upływały na przeróżnych rozrywkach, wśród których na wzmiankę zasługują co najmniej zbiorowa lektura wywiadu z Banderasem (podbił serca wszystkich zwierzeniem, że płacze, kiedy widzi swoją śmierć na ekranie) i równie zbiorowe oglądanie horroru, któremu towarzyszyły na zmianę salwy śmiechu i piski przerażenia (wężogłowy i ludzki hormon wzrostu to fantastyczne połączenie, szczególnie towarzyszy im niski budżet).

dobrze czasem wyjechać gdzieś, gdzie można porozmawiać przy stole, żeby pod koniec rozmowy o przewadze kilofa nad szpadlem i trudnościach w opanowaniu posługiwania się taczką usłyszeć: "jak to ciekawie brzmi, kiedy poważne studentki rozmawiają o kopaniu z takim zapałem". cóż, po dziesięciu miesiącach pracy intelektualnej nie ma nic lepszego niż czyszczenie kamieni w pięćdziesiąciostopniowym upale. nie, przepraszam, jest. rozbijanie kolejnej warstwy kilofem ;).

poza tym z wykopalisk wywozi się bardzo życiową wiedzę - na przykład, czym się różni szpadel od łopaty. i że "ładna, żółta ziemia" to "rozwalony piaskowiec" - to samo, a jak inaczej brzmi?

i z takich uduchowionych rozmów, wyżyn intelektualnych i radości życia trzeba było wrócić i czytać kolejne wielkie dzieło na jutrzejsze zajęcia z filozofii.
proza życia to okrutny wynalazek!

Brak komentarzy: