środa, 26 sierpnia 2009

Pamiętniki z wojny... tfu, podróży krymskiej Ia

podróż Elżbiety zaczęła się w ostatni czwartek lipca Anno Domini 2009 o godzinie 11:54, kiedy to opuściła tak przez siebie ukochane ziemie starożytnego miasta T. i wsiadła do elektryczki zdążającej do wielkiego miasta pozbawionego atrakcji architektonicznych, czyli Rostowa nad Donem. Elżbieta tym razem nie płakała odjeżdżając, ponieważ już wiedziała, że można tu wrócić i że chociaż wyjeżdża z niechęcią, to nie na zawsze. sen ją był zmorzył szybko i droga minęła niepostrzeżenie, aż na końcu przebudził ją towarzyszący Pan Archeolog, który następnie dokonał porzucenia tejże pod kasą biletową i po krótkim pożegnaniu oddalił się w swoją stronę, a Elżbieta nabyła bilet. nie wiedząc, że właściwą jej klasą jest klasa trzecia, nabyła niechcący bilet do drugiej, ale o tym później. na razie bowiem Elżbietę czekały 3 godziny oczekiwania na dworcu, które zapełniała obserwacja panów rozmontowujących rusztowanie, a potem rozwiązywanie ciągle tego samego sudoku (gdyż albowiem chociaż napis głosił, że proste, to było trudniejsze niż najtrudniejsze z innej gazetki; wot, względność). w międzyczasie Pan Archeolog, który już załatwił swoje sprawy, objawił się spodziewanie, choć z zaskoczenia, nad głową Elżbiety i rzucił radośnie: "i tak ci nie wyjdzie". oczywiście wyszło ;).
wreszcie przyszła pora pakowania się do pociągu. Elżbieta wyszła na peron i zarzuciła plecak na ramiona, a plecak, złośliwiec, zachował się bardzo nieelegancko i wydarł jej w spodniach dziurę tam, gdzie zwykle jest tylna kieszeń. tu jednak kieszeni nie było, więc powstała dziura niezwykle przejrzysta, którą Elżbieta musiała, niczym order złośliwości przedmiotów martwych, nosić przez cztery kolejne dni. przyjrzawszy się plecakowi bliżej, zlokalizowała sprawcę dziury owej, czyli takie małe kółeczko, któremu się drucik odgiął. brzydki drucik, on nam dziurę, my go urwiem i po kłopocie. urwała Elżbieta kółko, wsiadła do pociągu, do klasy drugiej, co okazała się być całkiem luksusowa, posiadać numerowane fotele, ekran ze wszech miar ciekłokrystaliczny i klimatyzację. klimatyzacja polegała na tym, że pani prowadniczka powiedziała: "panowie, otwórzcie okna, będzie chłodniej". panowie otworzyli okna i faktycznie zrobiło się chłodniej, zwłaszcza kiedy pociąg był w ruchu. na ekranie pojawił się film produkcji lat 60-tych, "Moskwa łzom nie wierzy". niestety, Elżbieta akcję przestała śledzić dość szybko, bo jej się przysnęło. obudziła się w połowie i na koniec, co dawało nikłe podstawy do rekonstrukcji przebiegu akcji. drugi film spotkała ta sama zniewaga.

Brak komentarzy: