piątek, 18 września 2009

Pamiętniki z wojny... tfu, podróży krymskiej III

z tego Elżbietowego zastanawiania wyszło tyle, że ni bankomatu w okolicy (jeden był, ale zepsuł się był wcześniej i wyświetlał ulubiony napis zagubionych w obcym kraju: "czasowo nieczynny", czy tam "wriemienno nie rabotajet"), ni propozycji noclegu, a spać znowu na dworcu to jej się nie uśmiechało.
coś jej się kołatało, że ponoć w centrum jest kościół Jedynego Słusznego Wyznania, więc licząc po cichu, choć z niewielkim przekonaniem, na szansę przechowania się tam, Elżbieta zapakowała się do marszrutki jadącej z powrotem na dworzec autobusowy, przejechała właściwy przystanek, wysiadła na następnym, który był Dużo Dalej, wróciła się trolejbusem, dowlokła się do hali kasowo-poczekalniowej i doznała rozczarowania stulecia - niezbędna jej do życia przechowalnia bagażu była dostępna tylko w formie automatycznych szafek, które miały dokładnie jeden rozmiar. na nieszczęście rozmiar ten był o numer mniejszy niż rozmiar Pana Plecaka, więc nadzieja na spędzenie chwili czasu bez drania upadła z hukiem i strzaskała się w drobny mak. Elżbieta zamiotła jej resztki nogą pod ławkę, żeby nie było widać, rzuciła pożegnalne spojrzenie słodkiemu rudemu kociakowi śpiącemu w jednej z za małych szafek i poszła przed siebie, czyli do wyjścia. przy wyjściu ustaliła z panem handlującym gazetami, że główny plac miasta nosi imię Lenina i że faktycznie jest na nim jakiś kościół, chociaż pan nie jest pewien, czy nie prawosławny przypadkiem.

wsiadło dziewczę w trolejbus, nabyło bilet, rejestrując z zainteresowaniem, że kasowanie opłaty za bagaż reguluje chyba tylko widzimisię pan kasowniczek (swoją drogą, pani kasowniczka to bardzo pozytywny wynalazek, kiedy się ma gigantyczny plecak i zero ochoty na szukanie otwartego kiosku), dopytało pani kasowniczki, gdzie wysiąść, wysiadło i ruszyło.
plac był wielki, imponujący, i miał Lenina na pomniku, jak to się zwykle w miastach po tej stronie świata zdarza. kościół był, wielki, piękny, stary i zamknięty - nic nie wskazywało na to, żeby był przesadnie czynny. kolejna nadzieja Elżbiety rozciągnęła się jej u stóp i skonała po cichu. Elżbieta usiadła, westchnęła i postanowiła się przejść w poszukiwaniu ewentualnego innego noclegu, nie licząc zbytnio, że cokolwiek znajdzie. na Schody Kerczeńskie, nieco mniej słynne niż odeskie, których kopię miały stanowić, wchodzić nie planowała, ponieważ było wysoko, a turystyczny zapał jest mało odporny na dźwigane na plecach 25 kilogramów. zapomniawszy zatem o ewentualnych walorach turystycznych Kerczu Elżbieta ruszyła przed siebie reprezentacyjną ulicą - jakżeby inaczej - Lenina, gdzie nie było ani jednej oferty noclegu, za to pół miliona ofert wycieczek i - na szczęście - elegancki fast food. fast food, bo rozprowadzał hot dogi i pizzę, elegancki, bo dysponował kelnerem, herbatę podawano w filiżance, a hot doga na talerzyku i z serwetką. ceny były bardzo ludzkie, pan kelner sympatyczny (zapytał Elżbietę, czy się nie boi tak sama podróżować; boi się, nie boi, a co zrobić, jak nie ma z kim, bo wszyscy pojechali wcześniej?), a koktajl mleczny naprawdę fenomenalny.

zjadłszy Elżbieta zmądrzała, zarzuciła plecak na swe wątłe (choć umięśnione) ramiona i udała się w drogę powrotną, mając sprzedawcom wycieczek za złe, że nie oferują też noclegów. przeszła przez plac, ulicę, następną ulicę i wędrowała szukając przystanku, co się ukrywał daleko. popatrzyła tęsknie na morze, na jadącą w przeciwnym kierunku marszrutkę, którą można było trafić na krymskie wykopaliska Pana Archeologa, wsiadła w "swoją", dotoczyła się na dworzec, wymieniła bilet na dzień wcześniej, czyli na za 10 minut, odkryła, że to w rzeczywistości godzina i 10 minut, bo sierota nie przestawiła zegarka na granicy, umyła się w łazience, zostawiwszy bagaż jakiemuś uczynnemu panu na dworcu, wróciła, usiadła i zaczęła dumać.
dumała o tym, jak to niefajnie, kiedy nie ma gdzie bagażu zostawić (dworzec kolejowy również posiadał przechowalnię skrzynkową, a szafki w tejże przechowalni były oczywiście w standardowym rozmiarze), a bagaż ciężki, w ramiona się wpija, w głowie kręci, aż się nogi plączą i uginają, a człowiek myśli, że lada moment się potknie i nakryje podłym bagażem, i odechce mu się wstawać.
podumała, rozwiązała kolejne sudoku, a potem wstała i poszła szukać swojego miejsca w pociągu, a pociąg ten...


sami widzicie, że w takiej przechowalni można kota dostać...

Brak komentarzy: