Zaniosłam im tonę papierów. Obejrzeli, wzięli, schowali.
Za jakiś czas zażądali kolejnej tony papierów. Cierpliwie wysłuchali pytań, odpowiedzieli, opowiedzieli kilka ciekawych historii, papiery wzięli i wysłali, gdzie trzeba.
Gdzie Trzeba raczyło milczeć przez następne, bagatelka, pół roku. Mniej więcej tyle, na ile opiewał wniosek. Gdybym wiedziała, może złożyłabym podanie o trzy miesiące i skróciła czekanie o połowę?
Dzisiaj wczesnym porankiem, kiedyśmy sobie z Kimś toczyli niezbyt poważne rozmowy usadowieni na szczycie regału na książki, zadzwonił telefon. Musiałam się, ja biedna, obudzić i ten telefon odebrać.
Telefon przemówił głosem żeńskim i sympatycznym i poinformował był, że mi Przyznali.
Wreszcie.
Jutro rano idę po kolejną tonę papierów. :)
wtorek, 2 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz